Ta książka zdradza nową twarz Katarzyny Tubylewicz, którą poznałam już jako zręczną reportażystkę (
Moraliści) i autorkę powieści obyczajowych (
Własne miejsca). Autorce udało się stworzyć kryminał do gruntu skandynawski, co nie powinno dziwić jeśli przyjrzymy się biografii autorki (tłumaczka z języka szwedzkiego, była dyrektorka Instytutu Polskiego w Sztokholmie, wykładowczyni na Uniwersytecie Sztokholmskim). Kryminał przesiąknięty jest wpływami z Północy nie tylko pod względem klimatu (ciężka atmosfera, ponura szarawa aura, pogoda charakterystyczna dla podłego, skandynawskiego przedwiośnia), ale też zaangażowania psychologicznego (pogłębione postaci z depresją i nałogami, dramatyczne i trudne relacje między nimi, ponure tajemnice kryjące się w przeszłości, zagadnienie "moralnych pralni" i zwykłej ludzkiej potrzeby bezpieczeństwa, czułości i miłości) i społecznego (wątki feministyczne, narodowościowe, problem uchodźców, różne wymiary przemocy). Mamy tu kilka płaszczyzn czasowych, które się wzajemnie przenikają
bardzo dużo wątków społecznych, historycznych, politycznych, a do tego
niesamowity klimat Sztokholmu.
Jak w każdym dobrym kryminale mamy tu zagadkowe morderstwo i wielką tajemnicę oraz zaskakujące rozstrzygnięcie, ale nie to jest największą wartością tej książki. Źródło owej współczesnej zbrodni tkwi w powojennej przeszłości, dzięki czemu staje się pretekstem do bardzo poważnych rozważań na temat możliwego przedawnienia zbrodni i szczególnej właściwości historii, która zawsze wybiela tych, którzy ją piszą.
Na nieco ponad 300 stronach Autorka poruszyła tak wiele
tematów, że starczyłoby na kilka tomów. Tubylewicz sporo pisze o życiu współczesnych mieszkańców Szwecji i o realiach politycznych, w tym o kiepskiej sytuacji szwedzkiej policji po jej reformie (to właśnie szwedzkim policjantom dedykowana jest powieść). Zresztą to cecha charakterystyczna prozy Tubylewicz - wielka i nieskrywana miłość do Szwecji towarzyszy bardzo krytycznemu stosunkowi do pewnych zjawisk i zmian (systemowej przemocy, rasizmu, powierzchownej otwartości, rosnących podziałów i segregacji). Nie jest to pierwsza książka, w której Autorka wskazuje jak silnie przywiądł w Szwecji mit równości i opiekuńczości: Szwedzi mają kłopot z
imigrantami, z własną tolerancją, wycenianą przez
dziesięciolecia o wiele na wyrost, z historią, która
od niedawna raczej ich prześladuje, niż wspiera narodową samoocenę.
Pomysł na to, aby w formę kryminału wpleść słodko-gorzką opowieść o micie szwedzkiej doskonałości, a jednocześnie opowiedzieć o kobiecych krzywdach, jakie nie doczekują się rekompensaty, jest strzałem w dziesiątkę. Katarzyna Tubylewicz łączy wspaniale talent do tworzenia fikcji literackiej z zamiłowaniem do trudnych tematów. Po lekturze kilku pierwszych książek tej autorki zachwyca mnie jej potrzeba poszukiwania formuły do opowiadania tego, co trudne do wypowiedzenia. Uzupełnienie całości o pieczołowicie nakreślony wizerunek Sztokholmu, to dla mnie wisienka na torcie.