Należę do tych ludzi, którzy nie potrafią znieść żadnego miejsca na ziemi
i są szczęśliwi jedynie pomiędzy miejscami, które opuścili a tymi,
w kierunku których zmierzają.
Thomas Bernhardt Bratanek Wittgensteina
Emigrant w polskiej literaturze ma miejsce szczególne, emigrantka w zasadzie nie ma go wcale. To jedno z najbardziej zapadających w pamięć zdań, ale lista notatek, jakie robiłam w trakcie czytania tej powieści jest naprawdę długa. Choć książka ta nie jest "ciężkim działem" ani pod względem fizycznym, ani w odbiorze. Co nie znaczy, że czyta się ją lekko.
Niejedna Polka - nawet jeśli nie skazała się na emigrację - podzieli odczucie kompleksów, jakie towarzyszą nam w zetknięciu z tzw. zachodem. Tkwi to w nas bardzo głęboko, a Katarzyna Tubylewicz ciekawie analizuje przyczyny tego stanu rzeczy. Jako specjalistka od kultury szwedzkiej, ze szczególną wnikliwością zestawia swoje obserwacje na temat Szwecji i Polski, które nie zamykają się wszak na poziomie różnic narodowych, ale także religijnych, kulturowych, majątkowych czy nawet relacji rodzinnych.
Język odgrywa jednak rolę niezwykłą, a etnolingwistyka może okazać się dyscypliną bardziej potrzebną niż mogłoby się wydawać. Poprzez język dokonuje się transmisji wzorów kulturowych, a może nawet ducha narodu. Słowa, jakimi chwali się dziecko, mogą zaważyć na jego przyszłości, mogą zaważyć na mentalności narodowej, bo język to klucz do tożsamości. Katarzyna Tubylewicz przedstawia poznawanie obcej kultury jako brutalnego mierzenia przeciwieństw.
Język odgrywa jednak rolę niezwykłą, a etnolingwistyka może okazać się dyscypliną bardziej potrzebną niż mogłoby się wydawać. Poprzez język dokonuje się transmisji wzorów kulturowych, a może nawet ducha narodu. Słowa, jakimi chwali się dziecko, mogą zaważyć na jego przyszłości, mogą zaważyć na mentalności narodowej, bo język to klucz do tożsamości. Katarzyna Tubylewicz przedstawia poznawanie obcej kultury jako brutalnego mierzenia przeciwieństw.
Książki pisane przez kobiety, a niekoniecznie dla kobiet szalenie mnie pociągają. We "Własnych miejscach" na pierwszym planie jest oczywiście wątek emigracyjny: rodziny polsko szwedzkiej, Polki zamężnej ze Szwedem, Polaka planującego powrót do "starego kraju", ale też innej Polki, marzącej o karierze naukowej, która nie ogranicza się do polskiego zaścianka. Każde z nich zmaga się z niepewnością, obawami, takimi czy innymi formami wykluczenia, stereotypizacją...
Niektóre fragmenty wypadają blado i naiwnie (szczególnie stary-maleńki Kajtek jakoś mnie odrzuca, choć zapewne miał być elementem komicznym tej książki - jest jedynie irytujący). Natomiast rola ubogich krewnych, jaką mamy wdrukowaną w przypadku kontaktów z zachodnią kulturą - i to po tylu latach od transformacji i otwarcia granic - jest bolesna i nieścieralna. Chyba tylko Roma Ligocka w "Dziewczynce w czerwonym płaszczyków" potrafiła oddać ten problem równie trafnie...
W książce o emigracji pojawia się Madonna emigrantów - Dubravka Ugresic.
Autorka wymienią ją jako autorytet, ikonę, duchem
Dubravki, podkreślanej przez nią dialektyki Ossie/Wessie przesiąknięte
są antropologiczne obserwacje Katarzyny Tubylewicz. Taka właśnie według
niej jest Warszawa początku stulecia: połykająca sprzeczności, z
kawiarniami Szpilką i Szpulką na Placu Trzech Krzyży jako figurami
westernizacji i z tysiącem gatunków jabłek, nie spełniających być może
wymogów UE, ale za to wydzielających zapach tęsknoty.
Ale poza emigracyjnym wątkiem, Tubylewicz znakomicie rozprawia się z bluszczową naturą wielu kobiet. Kobiet, które pragną istnieć wyłącznie przez i dla mężczyzny. Niewierzących, że można po prostu stać na własnych nogach i iść dokąd dusza zapragnie...
Ale poza emigracyjnym wątkiem, Tubylewicz znakomicie rozprawia się z bluszczową naturą wielu kobiet. Kobiet, które pragną istnieć wyłącznie przez i dla mężczyzny. Niewierzących, że można po prostu stać na własnych nogach i iść dokąd dusza zapragnie...
Katarzyna Tubylewicz zasługuje na uwagę, tym bardziej, że po Własnych miejscach przyszły jeszcze ciekawsze i dojrzalsze książki - a także wspaniałe tłumaczenia Majgull Axelsson i Jonasa Gardella (głośna trylogia o AIDS w Szwecji Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek). Znakomite teksty Katarzyny Tubylewicz można też znaleźć na portalu Krytyki Politycznej a jej przygnębiająca opinia o polskich księgarniach w zestawieniu z tym, co robi się dla czytelnictwa w innych krajach opublikowana została w wywiadzie dla Wyborczej.
Najciekawsze fragmenty?
Mam szesnaście lat, czytam Nieznośną lekkość bytu i nareszcie rozumiem, że jestem Teresą, tym beznadziejnym przypadkiem kobiety, która naprawdę nie istnieje dopóki nie spotka właściwego mężczyzny. Tak naprawdę mnie nie ma, dopiero mam się stać.
Kobiety uwodzi się najczęściej na marzenia, a obietnica spełnienia któregoś z nich, choćby była nawet wyrażona gestem, a nie słowami, jest już przecież zobowiązaniem. (...) Jej zaczerwienione policzki i błyszczące oczy nie są bynajmniej odzwierciedleniem wielkiego wrażenia, jakie na niej zrobiłeś. To tylko marzenia sprawiają, że chichocze po każdym Twoim, nawet bardzo kiepskim żarcie. I nagle czujesz na plecach ciężar jej marzeń. A najgorsze z nich jest to jedno, karykaturalne marzenie o nadaniu sensu całemu jej... istnieniu.
Ateizm to pojęcie, które budzi w szwedzkiej duszy pozytywne asocjacje. Ateista brzydzi się fanatyzmem, nienawidzi przemocy (religia jako forma zniewolenia) i wojen (ile z nich prowadzono lub prowadzi się z imieniem Boga na sztandarach?), jest człowiekiem nowoczesnym (religia trąci myszką), rozumnym i tolerancyjnym...
Polska, w przeciwieństwie do sympatycznej i zadowolonej z siebie Szwecji, jest krajem o duszy głęboko tragicznej. Polacy nie mogą żyć bez rwania szat nad losem swoim i swojej ojczyzny, więc jeśli historia zdejmuje z ich rąk kajdany nakładane przez różnych najeźdźców, Polacy sami stwarzają sobie problemy i rozglądają się za nowymi oprawcami. Polak musi mieć bowiem gorzej, żeby mógł poczuć się lepiej.
[W Szwecji] zamiast spowiedzi - sortowanie śmieci, dwa razy dziennie prysznic, czysta woda, która można pić z kranu.
[W Szwecji] zamiast spowiedzi - sortowanie śmieci, dwa razy dziennie prysznic, czysta woda, która można pić z kranu.
(...) jakby język polski od lat trwał w stanie hibernacji. Jest mało elastyczny i źle reaguje na ściąganie go z wyżyn formalnych albo literackich. Wciśnięty w codzienność natychmiast ulega spłaszczeniu. Chamieje. Zapożyczenia nie wchłaniają się tak szybko, jak w szwedzki, tylko latami odstają od normy - niewygodne, językowe kanty.
(...) Bóg był oczywistością i patriotycznym obowiązkiem. Że istnieje, nikt nie wątpił - komu inaczej budowałoby się te kościoły, komu te kwiatki na procesjach, komu te białe sukienki na komuniach, komu święte obrazki do kolorowania co tydzień rozdawane nam, dzieciom, przez siostrę katechetkę. Istnienie Boga było oczywiste samo przez się i przez stworzoną na potrzeby Pańskie infrastrukturę. Bóg był również patriotycznym obowiązkiem: mieszkał w kościołach, których nie lubili komuniści. Coniedzielne spotkania z Bogiem stanowiły więc jedna z form przeciwstawienia się władzy.
Dużo czytam. Dlaczego tak jest, że lepiej rozumiem i bardziej lubię ludzi z kart książek niż tych realnych, tych, których spotykam... (...) może to tylko kwestia odpowiedniego doboru lektur?
Próbowałam nauczyć się myśleć o sobie "kosmopolitka". To słowo jest jak chwiejne rusztowanie, fałszywa, krucha zbitka liter, nie wytrzymuje ciężaru moich doświadczeń. Kosmopolitki nie istnieją (choć może zdarzają się kosmopolici). Są amerykańskie żony Szwedów, których nikt nigdy nie nazywa imigrantkami. Nikomu nie przeszkadza ich fatalny akcent. Są też polskie, serbskie, rosyjskie żony Szwedów, których akcent drażni ("żeby tak po tylu latach nie złapać melodii języka?"), których intencje są z góry podejrzane. Uczepiły się bogatego faceta. Załapały się na lepsze życie.
Polski pisarz jest namaszczony przez bogów i nie pisze dla ludzi, gardzi fabułą, unosi się ponad gustami czytelników na chmurz swojego geniuszu, a najwięcej energii wkłada w to by udowodnić innym, że on i tylko on jest Prawdziwym Pisarzem. Reszta to mierni grafomanii. Poza tym pije i ma dosyć. Również dlatego, że go nie czytają i że wywodzi się z narodu nigdy niesięgających po książkę ciemniaków. Jednym słowem Paragraf 22.
Emigrant nieuchronnie staje się imigrantem...
Ponury nastolatek przychodzi któregoś dnia do domu z kolczykiem w nosie i trupią czaszką wytatuowaną na ramieniu, ale jeśli jego matka potrafi uważnie przyglądać się swojemu dziecku, od razu rozumie, ze trupia czaszka jest manifestacja tej samej bezradności, która sprawiała, że jej nieprzystosowany syn, kiedy miał ledwie trzy lata, zamiast jeść zupę, walił łyżką w talerz.
Dlaczego najbardziej kochamy tych, którzy po prostu wmawiają nam, że są tego warci? (...) Dlaczego lekceważymy ludzi, którym uważny umysł i odrobina samokrytycyzmu (czasem zwane wrażliwością) odbierają tupet, siłę przebicia i tak w dzisiejszych czasach pożądaną charyzmę?
Czy istnieje coś bardziej zwykłego, bardziej codziennego od przeprowadzki? Choćby nawet do innego kraju? Przecież, jak pisał Edward Said, emigrant z Palestyny i amerykański profesor, żyjemy w czasach wielkiej emigracji, w czasach, których głównym bohaterem jest uchodźca.
Pochodzę z narodu, który od wieków zajmuje się głównie emigrowaniem. Z kraju, którego mieszkańcy bywają niemrawi i zacofani, gdy trzymają się granic własnej parafii, ale dostają skrzydeł, kiedy tylko zaczną wędrować. Czasem mam wrażenie, że połowa naszych narodowych ikon, to emigranci. Wędrownicy i narzekacze.
Wszyscy potrzebujemy, żeby ktoś na nas patrzył...
To okrutne, że nasze dzieci stają się w końcu dorosłe. I że każdy z nas, dorosłych, narodził się, bo umarło dziecko, którym był wcześniej.
(...) podstawowa różnica między podróżą a wyjazdem na stałe polega na tym, że podróż pozwala nam uwierzyć (do czasu, gdy naszą uwagę przykuje wzbudzający niepokój szczegół (...), że istnieją takie miejsca, w których niemożliwe są porażki. Miejsca, które umożliwiłyby nam pozbycie się raz na zawsze ciężaru, znieczuliły, kazały skupić się na każdej minucie istnienia. Miejsca, w których ludzie są lepsi.
Emigracja jest odwrotnością podróży. Destylatem realności.
Każde miejsce, w którym znajduje się emigrant, pełne jest zadrapań, otarć, stanów zapalnych.
Może to i dobrze, że nigdy nie zamieszkamy w Prowansji.
Nie chcę znać jej ciemnej strony. Jej samotnych, pijanych kobiet...
Czytam Miłosza:
Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że nie jestem stąd.
Wstyd przyznać, ale znajduję pocieszenie w uświadomieniu sobie, że nawet mieszkaniec Parnasu staje się na emigracji wyrwanym z kontekstu kosmitą i tak jak inni wygnańcy, skazany jest na walkę o to, by być kimś więcej niż tylko walczącym z pułapkami języka obcym.