sobota, 5 października 2019

Czesław Miłosz "Alkoholik wstępuje w bramę niebios"

Jaki będę, Ty wie­dzia­łeś od po­cząt­ku.
I od po­cząt­ku każ­de­go ży­we­go stwo­rze­nia.

To musi być okrop­ne, mieć taką świa­do­mość,
w któ­rej są rów­no­cze­sne
jest, bę­dzie i było.

Żyć za­czy­na­łem ufny i szczę­śli­wy,
pew­ny, że dla mnie co dzień wscho­dzi słoń­ce,
i dla mnie otwie­ra­ją się po­ran­ne kwia­ty.
Od rana do wie­czo­ra bie­ga­łem w za­cza­ro­wa­nym ogro­dzie.

Nic a nic nie wie­dząc, że Ty z Księ­gi Ge­nów
wy­bie­rasz mnie na nowy eks­pe­ry­ment,
jak­byś nie do­syć miał na to do­wo­dów,
że tak zwa­na wol­na wola
nic nie po­ra­dzi wbrew prze­zna­cze­niu.

Pod two­im uba­wio­nym spoj­rze­niem cier­pia­łem
jak lisz­ka żyw­cem wbi­ta na ko­lec tar­ni­ny.
Otwie­ra­ła się przede mną strasz­ność tego świa­ta.

Czyż mo­głem nie ucie­kać od niej w uro­je­nie?
w tru­nek, po któ­rym usta­je szczę­ka­nie zę­ba­mi,
top­nie­je gnio­tą­ca pierś roz­pa­lo­na kula
i moż­na my­śleć, że jesz­cze będę żyć jak inni?
Aż zro­zu­mia­łem, że tyl­ko błą­dzę od na­dziei do na­dziei
i za­py­ta­łem Cie­bie, Wszech­wie­dzą­cy, cze­mu
udrę­czasz mnie. Czy to pró­ba, jak u Hio­ba,
aż uznam moją wia­rę za ułu­dę
i po­wiem: nie ma Cie­bie ni two­ich wy­ro­ków,
a rzą­dzi tu na zie­mi tyl­ko przy­pa­dek?
Jak mo­żesz pa­trzeć
na rów­no­cze­sny, mi­liar­do­krot­ny ból?

My­ślę, że lu­dzie, je­że­li z tego po­wo­du nie mogą uwie­rzyć,
że je­steś, za­słu­gu­ją w Two­ich oczach na po­chwa­łę.

Ale może dla­te­go, że li­to­wa­łeś się bez mia­ry, zstą­pi­łeś na zie­mię, żeby do­znać tego, co czu­ją śmier­tel­ne isto­ty.

Zno­sząc ból ukrzy­żo­wa­nia za grzech, ale czyj?

Oto ja mo­dlę się do Cie­bie, po­nie­waż nie mo­dlić się nie umiem.

Bo moje ser­ce Cie­bie po­żą­da, choć wiem, że nie ule­czysz mnie.

I tak ma być, żeby ci, któ­rzy cier­pią, da­lej cier­pie­li, wy­sła­wia­jąc
Two­je Imię.