niedziela, 28 października 2012
Zakochani w Rzymie (reż. Woody Allen)
sobota, 27 października 2012
Stanisław Barańczak "Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka..."
Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka,
której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu;
jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
nie było przykro podnieść się i odejść;
jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć,
kiedy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat:
kto ci powiedział, że wolno ci się przyzwyczajać?
kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?
(wiersz z tomu Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu)
wtorek, 10 lipca 2012
Jeremy Rifkin "Trzecia rewolucja przemysłowa. Jak lateralny model władzy inspiruje całe pokolenie i zmienia oblicze świata."
doradcą rządu francuskiego w czasie, gdy Francja przewodniczyła pracom Unii Europejskiej.
- Przestawienie się na odnawialne źródła energii
- Przekształcenie budynków w mikroelektrownie, wytwarzające energię ze źródeł odnawialnych
- Zastosowanie odpowiednich nośników energii (np. wodorowe)
- Utworzenie sieci łączącej wszystkie budynki w energetyczny Internet;
- Wykorzystanie pojazdów elektrycznych (i transport energii za ich pomocą).
poniedziałek, 7 maja 2012
Elif Şafak "Czarne mleko"
Jednak przeplatający się (mniej więcej co drugi rozdział) obraz kłócących się tożsamości przedstawionych jako malutkie swarliwe kobietki, był dla mnie skrajnie irytujący. Z ulgą za każdym razem przechodziłam do kolejnego rozdziału, w którym dla odmiany autorka pięknie przedstawiała przeróżne postaci kobiet-pisarek. Tych, które wybrały samo pisanie, porzucając myśli i plany rodzinne, jak i tych, które walczyły o prawo do pisania i jednoczesnego realizowania się w roli matki i żony. Tych, którym udało się tego dokonać - i tych, które w efekcie tej ekwilibrystyki nie czuły się spełnione ani na jednym, ani na drugim polu. Te rozdziały stanowiły z kolei coś jakby zbiór erudycyjnych mikrofelietonów poświęconych m.in. Virginii Woolf, Sylvii Plath, Doris Lessing, Simone de Beauvoir oraz tym, które żyły w cieniu swoich mężów, choć były współautorkami ich sukcesów (jak choćby żona Lwa Tołstoja - Sofija Andriejewna).
Nie ma w tej książce goryczy, że normy społeczne tego wyboru wcale nie ułatwiają, a nierzadko są przyczyną dodatkowej frustracji, choć jest ta prosta obserwacja, że pisarka - choćby nie wiem jak znakomita - pozostaje przede wszystkim kobietą, podczas gdy pisarz - choć mężczyzna - przede wszystkim odbierany jest jako twórca.
Jako wyrobnik nauki mogłabym podać rękę Elif Shafak - choć ciągle jeszcze nie wiem, czy jestem tą która podołała, czy też tą, która przegrała karierę naukową razem z macierzyństwem...
Skrajnie irytująca jest okładka wydania, które trafiło w moje ręce. Nie jest książka o sytuacji muzułmańskich kobiet - autorka jest Turczynką, ale pisze o problemie uniwersalnym, a sama korzysta z przywileju pracy, nauczania, pisania i mieszkania w różnych krajach o różnym poziomie liberalizacji i emancypacji. W jej książce nie ma ani jednego zdania, które nie miałoby zastosowania w polskich warunkach - na tym polega siła jej pisarstwa.
wtorek, 1 maja 2012
Stephen King "Dallas'63"
Podobno Amerykanie przez lata określali terminy wielu wydarzeń swojego życia w relacji do daty zabójstwa prezydenta Kennedy'ego. Dzisiaj zapewne tamtą tragedię przyćmiły wydarzenia 11 września, ale to co zapewne zawsze będzie towarzyszyć ludziom, to pragnienie możliwości asynchronicznej interwencji, która pozwoliłaby cofnąć się w czasie i zapobiec przeróznym dramatycznym wydarzeniom. Podobno powrót do przeszłości w celu zabicia Hitlera jest jedna z najczęściej opisywanych fantazji tego typu.
Stephen King fantastycznie nawiązuje do tych pragnień konstruując swoją n-tą powieść wokół możliwości przenoszenia się w czasie. Oto w listopadzie 1963 roku Jake Epping, nauczyciel w Maine (punkt odniesienia z dzieciństwa powracający w powieściach Kinga jak New Jersey u Philipa Rotha), zostaje zaproszony przez właściciela Al's Diner, lokalnej restauracji, która zyskała tyleż popularności co złej sławy i podejrzeń, z powodu sprzedaży (w 2011 roku) hamburgerów po cenach zbliżonych do lat pięćdziesiątych XX wieku. Restaurator, jak się okazuje - śmiertelnie chory, znalazł portal do przeszłości w swojej spiżarni, który prowadzi do konkretnego dnia w 1958 roku. Przeniesiony do tej daty podróżnik w czasie może pozostawać w przeszłości dowolnie długo, a jego powrót do teraźniejszości i tak zawsze będzie miał miejsce 2 minuty po przekroczeniu portalu.
Nowotwór przeszkodził Alowi wypełnić rozpoczętą, pięcioletnią misję, której celem było zapobieżenie śmierci JFK, która zdaniem Ala zdeterminowała amerykańską historię. Namaszczony przez umierającego mężczyznę Jake ma dopełnić tej misji. Przenosi się zatem do roku 1958, gdzie przyjmuje tożsamość sprzedawcy nieruchomości George'a Ambersona i rozkoszuje się czystym piwem korzennym i ciastami czekoladowymi z epoki sprzed fast foodów.
Retrospekcja pozwala czytelnikowi wrócić do czasów, kiedy wszystko było lepsze, tańsze, czystsze: od smaku produktów spożywczych po rozgrywki baseballowe. Nawet cena, jaka trzeba zapłacić (nie tylko brak telefonów komórkowych, ale nawet swobody rozmów międzymiastowych) nie wydaje się straszna, choć wszechobecny dym papierosowy, spowijający każdą scenę z 1958 roku i rasizm, który jest wtedy standardem, mnie osobiście mroziły.
Wbrew pozorom powieść nie jest trywialna - kilka zwrotów akcji, będących wynikiem przeróżnych interwencji bohatera, okazuje się mieć różnorodne, nie zawsze pozytywne skutki. Zaś główny cel tej misji w czasie (powstrzymanie Lee Harveya Oswalda) budzi zasadniczą wątpliwość - przecież nie wykazano ponad wszelka wątpliwość, że był faktycznym/jedynym zamachowcem, zatem wyeliminowanie tej postaci może wcale nie odmienić biegu zdarzeń.
King, którego kariera pisarska jest dowodem nie tylko talentu, lecz także sprawności zarządzania i marketingu, czekał na odpowiedni czas dla tej powieści. Wydarzenia polityczne w USA pokazują bowiem, jak sentyment do czasów "starej, dobrej Ameryki", coraz silniej determinuje wydarzenia polityczne i wyniki wyborów prezydenckich.
piątek, 6 stycznia 2012
Andrzej Bursa [Pożegnanie z psem]
No cóż, mój drogi - bieda.
Przykro mi bardzo, ale brak funduszów.
Trzeba cię sprzedać.
Już nie będę pod przewodem twoich czujnych uszu
Brnął w puszcz matecznikach, wykrotach.
Nie będzie już puszczy,
Będzie park Jordana - pełen błota.
Ach, jakie ty miałeś skoki i susy,
Jak szczałeś z łapy triumfalnym zadarciem,
Wiatr płoszyłeś ogona białym pióropuszem.
Ale trudno, nie ma żarcia.
Ty dużo potrzebujesz, to wiadomo.
U mnie zawsze tragedia z groszem,
Zresztą straszy kłopot był w domu:
Już pożarłeś czterech listonoszy.
No, chodź tu, chodź, jaki pobłysk wilczy
Czołga się ukradkiem w twoich ślepiach.
Gdyby moi przyjaciele umieli tak inteligentnie milczeć,
Toby było mi o wiele lepiej.
Idź już leżeć. Nie warto płakać.
W życiu gorsze udręki będą jeszcze.
Ja kochałem nie odkryte nasze szlaki
I zmierzwioną sierść pachnącą deszczem.
czwartek, 5 stycznia 2012
Tadeusz Bartoś "Koniec prawdy absolutnej"
środa, 4 stycznia 2012
Wysten Hugh Auden "Gare du Midi"
Nieokreślony ekspres, który nadjechał z Południa,
Tłum przy barierce, gdzie sprawdzają bilety i twarz,
Na której powitanie mer nie wymyślił
Ani trąb, ani wstęgi: coś wokół ust
Zakłóca przygodne spojrzenie litością i niepokojem.
Śnieg pada. Chwytając mała walizkę
Odchodzi szybko, by zarazić miasto,
Którego straszna przyszłość może właśnie nadeszła.
wtorek, 3 stycznia 2012
Szczepan Twardoch "Morfina"
„Jestem Konstanty Willemann. Lubię kobiety, lubię tańczyć i nie lubię koni, wolę samochody, lubię szkockie tweedy i letnie garnitury z cienkiego tropiku, lubię rajdy samochodowe i obrotowy parkiet w Adrii (…), nie lubię wojska ani mundurów"
Ta fraza raz po raz będzie wracała na łamach powieści, w tej czy innej formie, jako swoisty manifest człowieka, który chce się wyrwać ze szponów matki, kochanek, żony, a przede wszystkim - Historii. Brzmi to obrazoburczo, ponieważ wydarzenia opisane w książce mają miejsce w Warszawie, tuż po zajęciu miasta przez Niemców, jesienią 1939 roku, kiedy mieszkańcy stolicy nie zdołali jeszcze się oswoić z traumą życia w okupowanym mieście…
Konstanty Willemann to jederman, który jednocześnie jest do bólu polski. Nie unikniemy więc odczytywania książki na tle takich zagadnień jak patriotyzm, służba ojczyźnie, obowiązki wobec państwa, powinności względem narodu. Co nie oznacza, że mamy do czynienia z próbą demitologizacji polskiej historii narodowej.
Powieść jest bardzo ciekawą gatunkową hybrydą, bowiem obcujemy z elementami powieści historycznej, psychologicznej, a nawet sensacyjnej. Nietrudno dostrzec w niej także wzorzec pisarstwa romantyczno-martyrologicznego - potraktowany jednak z szyderczym dystansem. Co prawda główny bohater walczył w Kampanii Wrześniowej w polskim mundurze, lecz nie wsławił się ani walecznością, ani ofiarnością, a fakt, że przeżył wojenne starcie z armią Wehrmachtu, znaczy tylko tyle, iż uniknął „chwalebnej” śmierci w obronie ojczyzny. Dokładał wszelkich starań, by nie angażować się w walkę na pierwszej linii. Po kapitulacji bez celu włóczy się ulicami podbitej stolicy Polski, marząc o zapomnieniu i ukojeniu w objęciach swojej kochanki Salome i zażyciu stosownej dawki morfiny. Salome staje się symbolem zapomnienia i ucieczki w świat majaków, halucynacji oraz narkotycznych, rozmytych wizji.
Niezwykle ciekawa jest gra ze stereotypami: matka Polka i zmysłowa Żydówka, piłsudczycy i endecy. Wszyscy inni niż się początkowo wydają. Gombrowiczowską walkę na słowa i postawy, wazwalana jest przez pojęcia "Polski” i „zdrady”. Kostek został wychowany przez matkę na Polaka, ale w równym stopniu włada językiem polskim i niemieckim. Polskość i niemieckość na płaszczyźnie jego zachwianej i rozmytej tożsamości współistnieją w tym samym stopniu. Zdawać by się mogło, iż warunki jakie zaistniały w Warszawie po wybuchu wojny skierują Willemanna w stronę jego niemieckości, że zwycięstwo nazistów obudzi ukryte w nim podłoże kultury germańskiej, obudzi niemiecką część duszy. Nic bardziej mylnego. Zamiast polskości czy niemieckości wybiera on morfinę wspartą sferą doznań zmysłowo-cielesnych oferowanych mu przez ponętną kochankę, dzięki którym może wypełnić pustkę swojego wnętrza i zapomnieć o rzeczywistości oraz wynikających zeń skomplikowaniach swojej egzystencji.
Twardoch jest mistrzem detalu: pieczołowicie odtwarza rzeczywistość Warszawy z pierwszych dni wojny, kiedy jeszcze jest ciepła woda w kranie, kawa, a w kawiarni można obserwować nową wojenną modę – eleganckie towarzystwo nosi buty narciarskie i plecaki, żeby być gotowym do drogi. Fantastyczny jest rytm języka, świetne dialogi (z przekupkami i z generałami), dbałość o szczegóły. Powieść odurza nie tylko językowo, ale i konceptualnie. Autor w błyskotliwy sposób rozkłada proporcje, udzielając głosu to Kostkowi, to narratorce (Mojra?), która w podejrzanie pieszczotliwy sposób zwraca się do bohatera, zdradzając co rusz czytelnikom przyszłe losy niektórych postaci drugoplanowych.
Wilemann jako bonvivant i kobieciarz dostosowuje swoją osobowość do otoczenia i kobiet wokół siebie – w zasadzie jest we władaniu kobiet. Jego relacje z żydowską kochanką Salome, żoną Helą, dawną przyjaciółką Idą, panią Dzidzią i wreszcie niezwykle wyzwoloną matką) odzwierciedlają miotaninę i wewnętrzna niespójność bohatera. Tożsamościowe zawiłości stanowią najważniejszy trop interpretacyjny „Morfiny”.
Motyw kobiet ważny jest z wielu powodów. Twardoch zobrazował opozycję żony Konstantego do wspomnianej już prostytutki. Reprezentują one dwa skrajnie odmienne typy kobiecości. Hela wyraża szlachetną, choć anachroniczną ideę patriotyzmu (jest córką endeka Peszkowskiego, a Kostek utożsamia ją z ojczyzną, wiecznie poświęcającą się Polską). Chłód, dystans, seksualna oziębłość, quasi-romantyczna figura Matki Polki przeżywającej cierpienie narodu. Salome z kolei uosabia dziką, nieokiełznaną, żywiołową seksualność (jej kochankami są nawet niemieccy oficerowie), toteż jawi się Kostkowi jako kobieta-demon, typowa femme-fatale.
Kobiety w „Morfinie”, w przeciwieństwie do Konstantego (i jego ojca), posiadają wyraziste cechy osobowości, są niemal archetypiczne, pozwalają wyraźnie zaznaczyć różnice pomiędzy kobiecością i męskością, ale burzą stereotypy dotyczące płci (Twardoch ukazuje silną kobiecość i słabą męskość). One mają zdolność kształtowania świata wokół siebie, natomiast Kostek jest bezwolny i skazany na ich dominację (władza matriarchalna, zniewalająca kochanka) oraz nieustanne potwierdzanie swego poczucia wartości w ich oczach.
Relacje z kobietami są okazją do sportretowania zależności między oczekiwaniami a odpowiedzią na owe oczekiwania - w towarzystwie żony Heli bohater wkłada uwierającą maskę patrioty, przebywając z Salome wciela się w kochanka, który łączy seks z morfinistycznym odlotem, gdy spędza czas z Igą rodzi się w nim kochanek romantyczny i nostalgiczny. W końcu pojawia się Dzidzia - dziarska i dzielna konspiratorka o tragicznej przeszłości i przyszłości, pełna wdzięku i daleka od taniego kabotyństwa. To ona, która nikomu nic nie musi udowadniać i która z pobłażliwym uśmiechem odmawia Kostkowi wspólnej nocy, okaże się postacią kluczową w życiu bohatera. Katalizatorem, który sprawi, że w Kostku zacznie rodzić się coś, co będzie można nieśmiało nazwać tożsamością.
Twardoch unika czarno-białego, uproszczonego postrzegania problemu narodowej identyfikacji. A nieoczywistość i niejasność potęgują narkotyczne halucynacje bohatera. Główny bohater ma problem z rolami społecznymi, które przyszło mu pełnić. Nie spisuje się jako mąż, ojciec, ponosi klęskę również jako żołnierz i konspirator. Zarówno wojna, której istoty kompletnie Willemann zdaje się nie rozumieć, jak i polskość jawiąca mu się jako gra pozorów i teatr złudzeń, są dla niego nie do przyjęcia. Mimo, że Konstanty jest w gruncie rzeczy kanalią, trudno nie poczuć sympatii do tego antybohatera. Twardoch nakreślił udany portret człowieka, który owszem, nijak ma się do mitu żołnierza AK, ze swoim irytującym brakiem konsekwencji oraz z całą tą psychiczną szamotaniną, ale nie sposób traktować go jednoznacznie.
Warszawa, do której Kostek wraca po przegranej kampanii wrześniowej, to
już nie stolica artystów, Adrii, Paradiso i Ziemiańskiej. Zniknęły
kryształowe żyrandole, jazz i tweedowe marynarki, przez co i punkty
odniesienia w sposób bolesny uległy zmianie. Miasto nie otrząsnęło się z druzgocącej klęski i jednocześnie nie
przeczuwa nadchodzącego dramatu. Twardoch w sugestywny i niesłychanie
szczegółowy sposób oddaje klimat tamtych dni, kiedy na ulicach można było spotkać polskich oficerów.
Wobec tych ostatnich Kostek jest bezlitośnie ironiczny, choć w końcu
trafia do polskiej konspiracji, pod ich komendę.