czwartek, 4 marca 2021

Massimo Pigliucci "Bujda na resorach. Jak odróżnić naukę od bredni"

 

Książka z gatunku intelektualnego must-read! Bezcenna dla osób, które są bezradne w jałowych dyskusjach ze zwolennikami wszelkiej maści teorii spiskowych, argumentów pseudonaukowych i antyintelektualizmu, ale także scjentyzmu, zbyt często traktowanego jako postawa prawdziwie racjonalistyczna.

Autor (Massimo Pigliucci) jest biologiem ewolucyjnym i filozofem nauki, więc reprezentuje niewiarygodny wprost i rzadko spotykany warsztat, dający możliwość łączenia punktu widzenia nauk przyrodniczych (empirycznych, eksperymentalnych) i "teorii czystego rozumu". 

Między wierszami mieści się mnóstwo odniesień do kwestii, o których tyle się teraz dyskutuje w kontekście przyszłego rozwoju nauki: akademia humboldtowska/niemiecka/liberalna vs anglosaska/amerykańska albo ideał poznania vs pragmatyzm (lub wręcz instrumentalizm). Piglucci odnajduje korzenie tej dyskusji w starciu racjonalizmu kartezjańskiego z empiryzmem Hume'a, a w zasadzie jeszcze wcześniej, czyli w poglądach na temat konceptualnej przydatności dedukcji i indukcji, sformułowanych w starożytności. Piglucci (raz jeszcze podkreślam - przyrodnik! a więc naukowiec silnie osadzony w naukach empirycznych, kojarzonych zazwyczaj z pragmatyzmem i sferą wdrożeń) bardzo silnie opowiada się za oceną dokonań współczesnej nauki z perspektywy wiedzy osadzonej intelektualnie w rozważaniach teoretycznych sformułowanych w filozofii klasycznej. Choć oczywiście ostrzega przed prostym (prostackim?) cytowaniem starożytnych przez ludzi nie mających warsztatu naukowego, a więc ignorujących kontekst wiedzy (tu nasuwa się przykład kościoła katolickiego, z jego bezrefleksyjnym stosowaniem "antycznej wiedzy przyrodniczej" we współczesnych realiach społecznych, co zresztą zostało już wielokrotnie obnażone w ramach ekonomii feministycznej i ekonomii środowiska). 

Na kanwie powyższego, nie sposób nie pomyśleć o nieuchronnej zmianie paradygmatu nauki, jaki obserwujemy obecnie na co dzień: racjonalistyczne podejście dedukcyjne (formułowanie hipotez na gruncie rozumowym i ich weryfikacja) nieuchronnie ustępuje podejściu indukcyjnemu w obliczu zastosowania big data i nadzwyczajnych mocy obliczeniowych pozwalających na ich przetwarzanie (czyli obserwacje empiryczne) bez założonych a priori hipotez badawczych (które odzwierciedlają teorię czystego rozumu).

Z perspektywy czysto biznesowej problem wydaje się urojony, ale już z perspektywy społecznej grozi efektami, o jakich pisał chociażby Ortega y Gasset w Buncie mas (manifestem naukowo-politycznym, pod którym podpisuję się wszystkimi łapami, jest zawarty tam esej Barbarzyństwo specjalizacji), a także Huntington w Zderzeniu cywilizacji. Pigliucci trochę tłumaczy Amerykanów z tego instrumentalizmu (imperatyw przetrwania tego społeczeństwa był w czasach nowożytnych całkiem inny niż społeczeństw europejskich, więc rozwój w kategoriach czysto intelektualnych nie mógł tam decydować o rozwoju nauki w takim stopniu, jak na Starym Kontynencie, gdzie tradycje racjonalizmu wyrosły na gruncie relatywnie gwarantowanego bezpieczeństwa bytu). (Tu znowu nasuwa się skojarzenie z Gassetem). 

Uczciwie przyznam, że po latach współpracy z biznesem sama byłam mocno skrzywiona w kierunku nauk stosowanych i pragmatyzmu amerykańskiego, ale po przeczytaniu znakomitych Bullshit jobs Greabera (pod fatalnym tytułem Praca bez sensu w polskim tłumaczeniu) i ubiegłorocznych doświadczeniach covidowo-gospodarczych, gruntownie zmieniłam nastawienie. Pigliucci rozwala na obie łopatki ideę think tanków i wykazuje absurd przedkładania nauk stosowanych nad podstawowymi (co znajduje wyraz w skali finansowania grantów naukowych - niestety także w Polsce). Podaje paradoksalny przykład sytuacji, kiedy specjalista badający zachowania pewnego gatunku ćmy, staje na głowie, aby w ostatnim akapicie uzasadnić, jakież to niebywałe znaczenie praktyczne będzie od dzisiaj miała wiedza o rytuałach seksualnych owej ćmy. Znamy to z własnych badań ;-)

Oczywiście Pigliucci nie neguje znaczenia obserwacji i indukcji (w końcu to przyrodnik!) - sięga aż do presokratyków, pisząc "nauka i filozofia zaistniały, gdy presokratycy przenieśli swoje wysiłki z medycyny i rolnictwa [empiria] na fizykę i atronomię [racjonalizm], ponieważ byli zainteresowani tym, jak świat faktycznie działa". Co napawa nadzieją, że za x lat (o ile ludzkość przetrwa) amerykańska akademia osiągnie poziom presokratejski i będzie dążyć do objaśnienia/rozumienia - a nie tylko obserwacji i wdrożenia. Ciekawe, co do tego czasu zostanie z Europy? 

Pigliucci pokazuje też do jakich dramatycznych skutków doprowadzić może pielęgnowanie teorii spiskowych i pseudonauk oraz nieumiejętność postawienia tamy pewnym wydarzeniom zainicjowanym rzekomo na wniosek nauki. Omawia obszernie tragedię poczynań eugenicznych, o których nie tak dawno czytałam w znakomitej książce Higieniści Zaremby Bielawskiego.

Nieprawdopodobna jest w tej książce liczba nawiązań i odniesień tak do nauk przyrodniczych (głównie do teorii ewolucji i fizyki kwantowej), jak i rozwoju myśli (filozofia nauki). Punktem wyjścia jest zresztą odwołanie do największego filozofa nauki, czyli Poppera i jego próby demarkacji nauki i pseudonauk (nawiązanie do tego problemu odzwierciedla tytuł całej książki). Pigliucci daje także świetny wykład o tym, jak dyskutować ze zwolennikami pseudonauk, żeby nie dać się "głupio zagadać", wyraża wątpliwości do do kondycji etyki naukowej, roli tzw. ekspertów i odpowiedzialności intelektualistów za popularyzację wiedzy.

Koniecznie trzeba przeczytać! Do tego napisane ze swadą i rozmachem. Świetna zabawa intelektualna :-)