Rzecz o roli przypadku, przeznaczenia
i wyboru w naszym życiu, o tym, że wszystko się liczy, że każdy drobiazg
może mieć znaczenie. O kosmosie. O pszczołach.
Trudno uwierzyć, że tę sztukę napisał 28-latek (Nick Payne), a że do tego zgarnął za sztukę parę imponujących nagród i wystawiał ją w prestiżowych miejscach (np. londyński Royal Court Theathre) to i mój zachwyt jest w pełni zrozumiały. Tym bardziej, że na deskach Polonii mistrzowsko do sukcesu samej sztuki dokłada się fenomenalna obsada (Maria Seweryn i Grzegorz Małecki pod kierunkiem Adama Sajnuka).
Początkowo zapowiadało się na typową komedię romantyczną, ale w Konstelacjach nic nie jest typowe. Już konwencja spektaklu, oparta na
powtórzeniach i wariacjach kolejnych scen sprawia, że sztuka odbiega od tego, do czego zapewne przyzwyczaiły nas "klasyczne" przedstawienia. Różne wersje tych samych
sytuacji pozwalają spojrzeć, w jakim stopniu przypadek, a w jakim wola, wpływają na nasze życie.
Każda sekwencja sztuki grana jest w kilku
wariantach (coś jak w Dniu świstaka), różniących się rozłożeniem akcentów: prowadzenie dialogi raz przejmuje Seweryn, raz Małecki, zmienia się także emocjonalne napięcie. Roland to młody mężczyzna, hodowca pszczół, który
prowadzi dosyć swobodne tryb życia. Marianne jest
inteligentną kobietą, fizykiem kwantowym, wykładowcą uniwersyteckim. Między bohaterami rodzi się bliskość, zabawa zamienia się w absurdalne, gorzkie,
albo ironiczne wzruszenie.
Wykształcenie Marianne jest tu ważne, bo sugeruje znaczenie teorii multiuniwersów, zgodnie z którą świat, w
którym żyjemy, nie jest jedynym. Linearność naszego bytu w skali
kosmicznej i w skali mikrokosmosu w pewnej chwili przerywają swoją spójność
i jednostkowość, rozchodzą się w kilka różnych stron i światów. Wszystko, co może się
zdarzyć z pewnością zdarzy się w jednym z tych równoległych światów. Gdzie zatem jest miejsce na wolność człowieka? A z drugiej strony, skoro może istnieć
nieskończenie wiele wersji rzeczywistości, to każda z nich jest tak samo
prawdziwa i realna.
Tekst jest brawurowy,
prowokacyjnie mieści w sobie i farsę, i dramat małżeński, a nawet
opowieść o umieraniu. To niebywałe, jak Payne zwodzi nas, serwując na wstępie zabawę, tylko po to, by za chwilę przeszła nam wszelka ochota do śmiechu. Zarazem jednak wyczuwalna jest subtelna sugestia autora, że warto korzystać z szans, jakie stawia przed nami los.
Urzekła mnie także scenografia: z jednej strony surowa, oszczędna, z
drugiej jednak bardzo dynamiczna (ruchome
lustra). Są gwiazdy, konstelacje, kosmos i galaktyki. Symbolicznie spojrzenie na wszechświat. Do tego świetna muzyka grana na żywo przez Gwidona
Cybulskiego i Joachima Lamżę. Generalnie - jedno z najpiękniejszych przedstawień, jakie widziałam w Polonii, a może nawet na polskich deskach teatralnych.