Dla genezy książki Brodiego zasadniczą datą pozostaje rok 1976, kiedy wybitny przyrodnik, Richard Dawkins, w książce Samolubny gen, wprowadził termin "mem", określając go jako "podstawową jednostkę transmisji kulturowej, czyli imitacji". Był to zarazem skromny początek memetyki, nauki łączącej biologię, psychologię i naukę o poznawaniu (kogniwistykę). Zdaniem Brodiego, dwadzieścia lat później, dzięki boomowi informatycznemu, memetyka rozwinęła się już na tyle, by zmienić nasze życie i nas samych. Z perspektywy kolejnych dwudziestu lat niestety należy stwierdzić, że o ile nieprawdopodobnie zmieniła nas (i nadal zmienia) informatyzacja, o tyle memetyka gdzieś zamarła...
Ale wróćmy na razie do samej książki: rzecz to nadzwyczaj słaba i słabo napisana. I niestety nie jest to wina tłumaczenia (miałam w ręku nieszczęsny oryginał), ale chaotycznego podejścia do tematu i płycizny intelektualnej autora. Duża część tekstu zasługuje na miano eklektycznej - choć na usta ciśnie się słowo plagiat. Niby na końcu jest wykaz literatury, ale w tekście trudno doszukać się rozgraniczenia między tym, co własne, a tym, co zapożyczone. Co więcej ów eklektyzm jest bezładny i niepozbierany - jakoś autor nie przemyślał do końca, co chciałby rozumieć pod pojęciem memu i uwzględnić w swojej książce, gdzieś mu dzwoniło, ale nie wiedział, w którym kościele, zatem wrzucił bardzo różnorodne wątki dotyczące wiodących przekazów kulturowych (relacje płci, źródła strachu, religia itp.). Dobór to wielce arbitralny i nie do końca zrozumiały.
Autor niepotrzebnie, ale za to bardzo nieudolnie, próbuje wyjaśnić, czym jest mem i memetyka. Wyłamuje otwarte drzwi, bo zbieżności między biologiczną i kulturową ewolucją starali się bowiem wykazać już Charles J. Lumsden i Edward O. Wilson w swojej pracy Genes, Mind, and Culture (1981). Odpowiednikiem memu w ich ujęciu stał się kulturogen (culturgen), do którego utworzenia skłoniły ich jednak implikacje zawarte nie tylko w pracach Dawkinsa, ale sugestie takich autorów jak: D.L. Clarke, H.F. Blum, J.S. Huxlley, L.L. Cavalli-Sforza, C.P. Swanson i innych. W tym kontekście propozycje Brodiego wydają się jedynie odgrzewaniem idei, które wybrzmiały już w przeszłości. Tak jak podstawową cegiełką dla ewolucji pozostaje zmieniający się gen, tak w memetyce jego analogat stanowi mem, będący "myślą, przekonaniem albo nastawieniem, szerzącym się od jednego umysłu do drugiego".
Brodie sugeruje, co prawda, że przełom informatyczny stał się nowym impulsem dla przeprowadzenia analiz, ale sama idea nie zmienia się na tyle, by uzasadniać tworzenie nowych bytów i nowych - słabych - książek.
Wiele z poruszanych wątków autor opiera na źródłach mocno już kontestowanych (jak choćby zagadnienia relacji płci) - o ile w latach 90. wysyłanie kobiet na Wenus i mężczyzna na Marsa było modne, o tyle w świetle współczesnej psychologii pozostaje już tylko śmieszną ramotką, a traktowane z powagą - wręcz szkodliwą formułą.
Dyskusyjne jest także traktowanie jako memów cząstek informacji, które nie ulegają samoreplikacji lecz replikują się pod wpływem nakazu (przykład religii czy systemów prawnych) - autor nie poświęca tej kontrowersji ani słowa, podczas kiedy dykteryjki obiadowe, w czasie których rzekomo trwała dyskusja o naturze memów, pochłaniają jego uwagę dość często.
Ostrzegając przed zaraźliwymi wirusami umysłu, które masowo replikują się dzięki globalnej sieci (i wstępnie obiecując antidotum) Brodie ostatecznie nie znajduje żadnej innej rady niż... włączenie się w proces tworzenia i replikowania memów - oczywiście tylko tych słusznych i zgodnych z naszym systemem wartości. No cóż - genialna to rada, to której zastosowali się przeróżni płaskoziemcy, antyszczepionkowcy, altprawicowcy, incele i innej maści wyznawcy najróżniejszych zagrożonych systemów wartości.
Zatem do dzieła!