piątek, 2 grudnia 2011

Danuta Wałęsa "Marzenia i tajemnice"


Bardzo trudno jest oceniać taki typ literatury. Sam fakt, że opracowanie tworzy ghostwriter sprawia, że wartości literackiej nie sposób w ogóle uwzględniać, a już na pewno nie można jej przypisywać Pierwszej Damie. Cóż zatem oceniać? Jakość wspomnień? Jakość życia? Skalę tajemnic, które udaje nam się podejrzeć zaglądając w cudze życie?

Nie jestem fanką biografii ani wspomnień, bo często ocierają się o grafomanię. Tu jednak zrobiłam odstępstwo ze względu na wyjątkowy fragment historii, jaki wyłania się ze wspomnień Pani Danuty, której nie tylko przyszło żyć w niezwykłym okresie, ale od kuchni podglądać wielką politykę. Nie zaskakuje na pewno fakt, że sytuacja żony prezydenta w tamtych czasach niewiele odbiegała od pozycji większości kobiet w Polsce - mamy tyle przestrzeni, ile jej sobie wywalczymy. I niezależnie od reprezentowanych ambicji, wiedzy i planów - z trudem dorastamy do świadomości, że rola życiowej asystentki własnego męża nie musi być kresem marzeń. 

Największą wartością tej książki jest chyba właśnie spokojna, rzeczowa, pozbawiona goryczy i żalu, ale zarazem bardzo dogłębna ilustracja pewnego procesu. Procesu dorastania do samoświadomości, niezależności, poczucia własnej wartości i podmiotowości. Wiele osób przez całe życie tego nie osiąga: pozostajemy uwikłani w przeróżne relacje, głównie rodzinne, przygnieceni poczuciem obowiązku i odpowiedzialności za innych. Nie dotyczy to tylko kobiet, choć społecznie silniej obarczane są powinnościami względem najbliższych i przekonane, że pozostawianie własnych potrzeb na ostatnim miejscu jest tym, czego się od nich oczekuje. Także wielu mężczyzn do końca życia tkwi w kieracie społecznie narzuconych przekonań, niezdolnych do zastanowienia się, czego chcieli dla siebie. 

A przecież Pani Danucie przypadły w udziale absolutnie ponadprzeciętne obowiązki. Nie miała doradców, którymi otoczony był - przynajmniej od pewnego etapu życia - jej mąż. Nie miała spin doktorów, jakimi otoczone były kolejne żony prezydentów. Nie wyniosła z domu umiejętności bywania w wielkim świecie, a w pierwszych latach politycznej/publicznej działalności męża nie dysponowała pieniędzmi, które pozwoliłyby jej zatrudnić sztab wizażystek. Jej wyprawa do Sztokholmu - znakomicie zresztą opisana także przez Głowackiego (Przyszłem, czyli jaki pisałem scenariusz...) - była aktem heroizmu. Ciekawe, ile z moich studentek: wygadanych, wykształconych, bywających za granicą co wakacje i spędzających na szlifowaniu języków obcych całe "erasmusy" dałaby radę stanąć przed salą wypełniona tłumem ludzi i przed królem Szwecji, odpowiednio się zachować i spokojnym głosem odczytać tekst podziękowania - nawet gdyby przygotował je ktoś zawczasu? Ilu z nas zniosłoby upokorzenie, kiedy po powrocie do kraju, po tak prestiżowym wydarzeniu, zmuszani bylibyśmy poddać się rewizji osobistej?

Chyba jednak ocenię zatem nie tyle książkę, ile przesłanie, które Pierwsza Dama zdołała sformułować w toku swojego życia. Osoba, która pomimo braku wsparcia i jakiegokolwiek przygotowania, zdołała z dużą odwagą i odpowiedzialnością dźwignąć niemały ciężar i odzyskać własną podmiotowość.