czwartek, 1 grudnia 2011

Magdalena Tulli "Włoskie szpilki"

 

Dawno nie czytałam tak przejmującej książki, która zrobiłaby na mnie podobne wrażenie. To bezwzględnie  jedna z najważniejszych książek 2011 roku. Nieduży zbiór opowiadań, z akcją rozgrywającą się w powojennej Polsce. Autorka wraca w nich pamięcią do czasu dzieciństwa, do swoich polsko-włoskich korzeni. Jej matka ocalała z Auschwitz, ojciec był Włochem, który pozostawił w Mediolanie swoja rodzinę, a nietypowy układ rodzinny sprawił, że lata przedszkolne i szkolne bohaterki naznaczone były traumą wyobcowania z grupy rówieśniczej, całkowitym brakiem empatii ze strony rygorystycznych nauczycieli i otoczone szaro-brudną rzeczywistością powojennych czasów za żelazną kurtyną.

 "[...] po przegranej wojnie wszystko się jakoś skomplikowało. Klocki, z których nasze rodziny miały ułożyć sobie życie na nowo, były nie takie, jak trzeba, z lekka krzywe i zdekompletowane. Cokolwiek byśmy z nich zbudowali, musiało się zawalić. Nie wolno było wspominać lepszych czasów, a jeśli ktoś nie mógł ich zapomnieć, to powinien przede wszystkim schować się, zejść z oczu wszechobecnym portretom dygnitarzy, by nie martwić ich i nie obrażać swoim istnieniem."

Skomplikowana, toksyczna więź z mało empatyczną i emocjonalnie poranioną matką to pierwszy wymiar tej emocjonalnej opowieści. Drugim jest trauma szkoły: problemy z nauką i rówieśnikami dziewczynki wyśmiewanej, nielubianej i wyobcowanej. Trzeci wymiar to dojmująca rzeczywistość Polski Ludowej skontrastowana z wielobarwnym i fascynującym Zachodem, który pojawia się symbolicznie (włoski leksykon ilustrowany Palazziego, dzięki któremu dziewczynka wciąż mogła być jedną nogą w Mediolanie i rozumiała, że „świat, w którym żyje, nie jest jedyny, a jego regulamin nie obowiązuje wszędzie”) i dosłownie (wakacje spędzane u rodziny ojca). Ale jest i antysemityzm, i Marzec 1968, i antyżydowskie działania władz PRL - wszystko opowiedziane głosem osobnym i niepodrabialnym.

Wczytywanie się w te historie jest trudne, wymaga niezwykłego skupienia, empatii, wrażliwości i wyciszenia. Ta dojmująco smutna opowieść jest chwilami zaskakująco - choć gorzko - ironiczna. Bohaterka w najdotkliwszych i najbardziej przejmujących chwilach szukająca schronienia w kamuflażu. Nawet „piekło jest miejscem, w którym także należało się umieć znaleźć”. Ale cierpienie przebija z każdego praktycznie zdania:

„(…) Wojna, jeśli już się zacznie, nie ma końca. W każdym razie nie dla każdego. Generałowie podpiszą akt kapitulacji, w niebo wystrzelą kolorowe fajerwerki, szeregowcy upiją się ze szczęścia, że ocaleli. I do cywila. A dla cywili dalej trwa cicha, niewidoczna wojna. Wykrwawiają się w niej samotnie dzień po dniu, noc po nocy, rok po roku. Do końca swoich dni, a niektórzy znacznie dłużej. Wojna, jak masa upadłościowa, przechodzi na własność potomnych.”

Boleśnie czyta się o matce pogrążonej w demencji, która cofa ją w czasie, przez najstraszliwsze chwile minionego życia, dając wytchnienie dopiero wtedy, gdy zegar wspomnień cofa się do czasów radosnego dzieciństwa. Trudno ocenić, kto bardziej cierpi: matka ponownie przeżywa ją gehennę Zagłady, czy córka poznająca jej drobiazgowy przebieg. Koszmar obozowy, który matka odsuwa od siebie przez całe życie, zaatakuje ze zdwojoną mocą, zamykając chorą kobietę za ścianą przerwanej pamięci. Troska miesza się tu ze zdumieniem, że ta silna kobieta, wciąż godnie znosi ból. Jak wytresowana do przeżycia najgorszego. 

Ale jeszcze bardziej boleśnie czyta się o dziecku pozostawionym samemu sobie, umęczonym brakiem uwagi, brakiem przyjaciół, brakiem akceptacji. Szokuje odwaga pisarki, aby upublicznić ten ból, zadziwia umiejętność jego uogólnienia do poziomu doświadczenia właściwego wielu z nas. W tym portrecie każdy odnajdzie fragment swojej historii, w którą wpleciona jest dojmująca samotność, milczenie i chłód rodziców, urazy, ukryta agresja. Szukając ukojenia autorka daje je sobie i nam: jak choćby w pięknej scenie spotkania narratorki i  dziewczynki (siebie z przeszłości) – kiedy usiłuje ją przytulić, pocieszyć, zdjąć z niej poczucie winy. „Skąd miała wiedzieć, że kłopoty, z którymi nie potrafi się uporać, są starsze od niej”.

W „Ucieczce lisów”, poruszającym opowiadaniu o marcu 1968 roku, dziewczynka dowiaduje się, że Żydzi, zamierzają sprzedać kraj wrogom i zastanawia się, na czym miałaby polegać ta sprzedaż:

„Z nami wszystkimi w środku? Tak, z nami wszystkimi i z tym, co do nas należało, z transparentami i sztandarami,  fabrykami, w których powstawały wyroby państwowego przemysłu, z obskurnymi klatkami schodowymi i kuchniami bez okien. Z zeszytami z papieru V klasy, z piórnikami?”.

Po czym sama dodaje:

"jakby nasz kraj nie został zdradzony i sprzedany o wiele wcześniej. Jakby nowy, powojenny właściciel nie odciął naszego kraju od planu Marshalla, który postawił na nogi Europę. Jakby nie obciążył go zobowiązaniami ponad siły, nie wtrącił w poniżające ubóstwo." 

Zadziwienie absurdami świata dorosłych autorka zastępuje czasem zadziwieniem ojca-Włocha, któremu trudno pojąć absurdy polskiej rzeczywistości:

"Zwyczajny przejazd tramwajem wymagał niezmierzonej cierpliwości i samozaparcia, instytucjom zobowiązanym do naprawy tego i tamtego zawsze brakowało potrzebnej śrubki i uszczelki, odpowiedniego narzędzia albo stosownego przepisu, każde rozsądne przedsięwzięcie prędzej czy później okazywało się niemożliwe do przeprowadzenia. Ojciec przez pierwsze lata obserwował tę powszechną szamotaninę z niedowierzaniem. Dlaczego nie da się wyprodukować uszczelki? Dlaczego nie można wprowadzić przepisu? - pytał, podnosząc brwi. Miejscowi znali odpowiedź, ale woleli milczeć." 

Magdalena Tulli stosuje w swoich opowiadaniach sprawdzony już wcześniej afabularny sposób prowadzenia narracji, określany mianem „antyprozy”. Opowiadania mienią się odcieniami liryzmu albo precyzyjnych opisów, rozbudowanych metafor lub wątków eseistycznych. Tulli przejmująco opowiada o polskiej traumie, która drąży nas do dzisiaj, a w tych, którzy pamiętają niewątpliwie budzi upiorne wspomnienie miejsca „podminowanego strachem i gniewem, pełnego nieokreślonej nerwowości, mniej lub bardziej wyczuwalnego napięcia, które łatwo znajdowało ujście w scenach agresji i poniżenia”, miejsca „w którym poniżanie obywateli było głównym sposobem komunikowania się z nimi w szkołach, w zakładach pracy, w urzędach i na ulicy”.

Jest w tej książce przejmująca, dziecinna naiwność i niewinność - dalekie to od literatury rozliczeniowej do jakiej przywykliśmy. To przejmująca opowieść o tym, jak nasze osobiste doświadczenia są w rzeczywistości dramatycznym świadectwem emocjonalnego wyniszczenia przekazywanego z pokolenia na pokolenie.