wtorek, 9 września 2025

Michael J. Sandel „Czego nie można kupić za pieniądze. Moralne granice rynku” (tłum. Tomasz Sikora, Anna Chromik)

Po tę książkę sięgnęłam pewna wysokiej jakości ze względu na wcześniejszą lekturę znakomitej "Tyranii merytokracji" - i faktycznie nie zawiodłam się! 

Michael Sandel to filozof polityczny, któremu udało się przyciągnąć uwagę szerokiej publiczności — nie tylko akademickiej, dzięki ważkim tematom i znakomitemu warsztatowi pisarskiemu. Książka "Czego nie można kupić za pieniądze" stawia jedno zasadnicze pytanie: czy wszystko da się sprzedać/kupić? Lub inaczej: Czy w społeczeństwie opartym na rynku powinny być zachowane obszary życia, które są poza sferą cen i wymiany ekonomicznej — obszary, które powinny być chronione moralnie i obywatelsko przed przekształceniem ich w towary?

Sandel argumentuje, że przez ostatnie dziesięciolecia obserwujemy radykalne przesunięcie od "gospodarki rynkowej" (market economy) w stronę "społeczeństwa rynkowego" (market society). Różnica polega na tym, że w gospodarce rynkowej rynek jest narzędziem — jednym ze sposobów organizowania produkcji, dystrybucji, wymiany. Tymczasem w społeczeństwie rynkowym wartości rynkowe przenikają niemal wszystkie dziedziny życia — edukację, zdrowie, politykę, naturę, relacje międzyludzkie.


Sandel posuguje się konkretnymi przykładami. Sprawiedliwość? Niestety tak: jeżeli prawie wszystko można kupić, bogaci uzyskują przewagę nie tylko materialną, ale też moralną i obywatelską. To pogłębia nierówności, bo osoby zamożne mogą kupować lepszy dostęp — do edukacji, zdrowia, wpływu politycznego. Owocuje to m.in.korupcją norm moralnych, gdyż powoduje wprowadzanie pieniędzy i cen tam, gdzie funkcjonowały inne normy (np. obowiązek, troska, honor, lojalność, wspólnota). Sandel używa takich przykładów jak choćby opłaty za zbyt późny odbiór dziecka ze żłobka, płacenie dzieciom za dobre oceny, za umieszczenie nazwy sponsorów w szkołach, itp.

Omawia też przypadek wartości, których rynek nie szanuje — dobra, które mają znaczenie moralne lub obywatelskie i których nie można sprowadzić do ceny, bez utraty ich istoty (przyjaźń, obywatelskość, uczciwość, troska o innych, naturę jako coś więcej niż zasób).

Wskazuje wreszcie na potrzebę debaty publicznej, podkreślając, że to, co jest, a co nie powinno być sprzedawane, nie jest oczywiste ani automatyczne. Niezbędna jest społeczna dyskusja, w której jako obywatele zdecydujemy, jakie granice rynku chcemy - świadomie - zaakceptować.

Pytania stawiane przez Sandela są szczególnie aktualne w Polsce, kraju, który w ostatnich dekadach przeszedł głęboką transformację gospodarczą. Po 1989 roku rynek stał się symbolem wolności i dobrobytu, a logika konkurencji i zysku szybko zaczęła przenikać niemal wszystkie obszary życia społecznego. Korzystają z tego z rozmachem wszystkie partie, od lewa do prawa, nawet te, które w trakcie kampanii wyborczych lubią akcentować fakt, że "potrzebujemy wreszcie refleksji nad granicami komercjalizacji". Dyskusje o prywatyzacji służby zdrowia, odpłatnym dostępie do edukacji wyższej czy o rosnących kosztach mieszkań i wynajmu pokazują, że pytanie Sandela – „czy wszystko ma swoją cenę?” – jest u nas bardzo żywe.

W Polsce szczególnie wyraźny jest także wątek nierówności społecznych. Transformacja stworzyła szanse, ale też pogłębiła polaryzację - dystans pomiędzy tymi, którzy potrafili skorzystać z nowych możliwości, a tymi, którzy pozostali na marginesie. Komercjalizacja wielu usług publicznych (opieka zdrowotna, żłobki i przedszkola, dostęp do kultury) sprawia, że jakość życia staje się często funkcją portfela, a nie praw obywatelskich. Sandelowska krytyka „społeczeństwa rynkowego” dostarcza w pewnej mierze języka, by o tym rozmawiać.

Istotny jest również kontekst społeczny i kulturowy. Polska tradycja – zakorzeniona w etosie solidarności i wzajemnej pomocy – podkreśla wartość wspólnoty, co może stanowić przeciwwagę dla dominacji rynku. Debaty o ochronie przyrody, wsparciu dla rodzin czy dostępie do edukacji wciąż są u nas prowadzone w kategoriach dobra wspólnego, choć nierzadko zderzają się z logiką komercjalizacji. Wreszcie, z perspektywy polskiej, książka odbudowy kultury debaty publicznej. Polskie spory o politykę społeczną czy gospodarczą często skupiają się na doraźnych interesach lub retoryce partyjnej, a rzadziej na pytaniach o wartości, które chcemy chronić jako społeczeństwo. Sandel słusznie podkreśla, że dyskusja o tym, czego nie powinno się kupować za pieniądze, wymaga nie tylko ekspertów i polityków, ale również zaangażowania obywateli – z różnymi doświadczeniami i wrażliwością moralną (wbrew merytokratycznym poglądom wielu polityków).

Należy uznać, że w polskich realiach jest to nie tylko książka o etyce rynku, lecz także zaproszenie do refleksji nad kierunkiem rozwoju państwa i wspólnoty, a zarazem apel, by – obok efektywności i zysku – brać pod uwagę solidarność, równość i troskę o dobro wspólne.

Wracając do oceny samej książki - jej najmocniejszymi stronami są przystępność i bogactwo przykładów: Sandel używa wielu ilustracji z życia codziennego, od kwestii tolerancji rynkowej w edukacji, przez zdrowie, po naturę i środowisko. Dzięki temu idee stają się konkretne i skłaniają czytelnika do refleksji nad tym, co zwykle bierze się za pewnik.

Przyjmuje też moralną intuicję jako punkt wyjścia – wbrew przyjętym ekonomicznym standardom, które stały się już tak przezroczyte, że przestajemy je kwestionować. Ponadto autor nie zaczyna od dowodów, ale raczej stara się obudzić nasze moralne poczucie, co wydaje się słuszne lub niesłuszne, i dlaczego. To interesujące, bo często w debacie ekonomicznej ograniczamy się do zagadnienia efektywności, pomijając kwestie normatywne.

Aktualność i prowokacyjność tej książki jest także jej wielką siłą – w dobie globalizacji, deregulacji i silnego wpływu rynku na politykę i życie prywatne, Sandel trafia w nerw: pozwala dostrzec, co możemy stracić, jeśli nie postawimy granic rynkowi.

Pewnymi ograniczeniami jest natomiast niewystarczająca precyzja normatywna i intyicyjna argumentacja. Sandel rzadko definiuje jasno, które dobra powinny być poza rynkiem i dlaczego — granice między tym, co moralnie dopuszczalne, a tym, co nie, często pozostają rozmyte i uznaniowe. Przykłady są sugestywne, ale ich dobór bywa selektywny i brakuje głębszych badań empirycznych, które pokazałyby, w jakim stopniu rynkowe wartości rzeczywiście wypierają normy nieekonomiczne.

Pewnym zagrożeniem w sugerowanej przez niego debacie jawi się też ryzyko paternalizmu. Skoro Sandel postulatuje, że społeczeństwo (obywatele, władze) powinno decydować, co jest sprzedawalne, a co nie — to pojawia się pytanie: kto konkretnie decyduje, jakie wartości moralne są właściwe? Czy nie prowadzi to do narzucenia jednej perspektywy wartościowej innym? Wszak moralność jest właśnie przedmiotem polityki - a klucze do niej dzierżą grupe interesu ekonomicznego - i koło się zamyka...

Ostatni argument, niestety właśnie ekonomiczny, to koszty alternatywne ograniczania rynków. W niektórych przypadkach ograniczenia mogą prowadzić do strat efektywności, obniżenia innowacji, ograniczeń wolności wyboru. I tu wracamy do pytania, jak to się stało, że rynek wyparł moralność i na ile to było nieuchronne. A może ja nie potrafię już nie myśleć rynkiem??? Sandel w książce często podkreśla moralny wymiar, ponieważ właśnie nie analizuje skutków ekonomicznych i praktycznych. Czy tak się da?

Nadal - pomimo wątpliwości - zachwycam się sposobem myślenia Sandela i jego zdolnością pójścia pod prąd, a „Czego nie można kupić za pieniądze” uważam za ważny głos — wezwanie do refleksji nad tym, jak daleko pozwoliliśmy, by pieniądz i rynek przeniknęły sfery życia, w których może nie powinny pełnić głównej roli. Sandel nie oferuje gotowych rozwiązań (np. co dokładnie powinno być zakazane rynkowi), ale stwarza przestrzeń do publicznej debaty, co samo w sobie ma wielką wartość. Dla czytelnika krytycznie myślącego, zwłaszcza zainteresowanego etyką, filozofią polityczną, sprawiedliwością społeczną — jest to lektura inspirująca, jeśli nie obowiązkowa. Może budzić niepokój, ale też motywować do działania: zastanowienia się nad tym, co naprawdę cenimy jako wspólnota.