„Gorzki smak czekolady Lucullus” to zbiór opowiadań Leopolda Tyrmanda, po raz pierwszy wydany w 1957 roku. Autor, którego pokochałam za „Złego” i „Dziennik 1954”, pokazuje tu swój talent do obserwacji ludzi i czasów, w których przyszło mu żyć oraz bezbłędne operowanie krótką formą.
Zbiór jest mozaiką różnorodnych tekstów – jedne są miniaturami pełnymi humoru, inne przypominają surowe świadectwa wojennych doświadczeń. Tyrmand pisze o biegach ulicznych, o przypadkowych znajomościach w kawiarniach, o strachu i tęsknocie, o chwilach, kiedy „człowiek odkrywa, że zwykły łyk kawy może być obietnicą normalności w świecie, który zapomniał, czym jest spokój”.
Język Tyrmanda - język wspaniały, wysmakowany - łączy ironię z melancholią. Potrafi w jednym akapicie opisać szarą ulicę pełną błota, by zaraz potem zauważyć w niej „promień światła, który każe wierzyć, że nawet najgorszy dzień potrafi mrugnąć do nas ciepłym okiem”. To właśnie kontrast między gorzkim a słodkim nadaje całemu zbiorowi ton – tytułowa „czekolada” jest metaforą chwil przyjemności, które zyskują smak dopiero na tle trudnych doświadczeń.
Na szczególną uwagę zasługuje kilka opowiadań o wojnie. Tyrmand pokazuje ją bez patosu, skupiając się na codziennych drobiazgach: spojrzeniu przechodnia, zapachu wilgotnej piwnicy, wewnętrznym napięciu, które „klei się do skóry jak mgła”. Autor nie stawia wielkich tez – raczej notuje, że „ludzie w ekstremalnych sytuacjach bywają dziwnie podobni: każdy pragnie choć odrobiny normalności, choćby w postaci rozmowy o niczym”.
Interesujące są teksty powojenne, przejawiające jego fascynację sportem i młodzieńczą energią. Opisy meczów czy biegów są dynamiczne, a narrator zdaje się mówić: „każdy sprint to krótki bunt przeciwko ołowianej rzeczywistości”. Niesamowite jak opisuje mecz tenisa! Pojedynki bokserskie! Treningi! Wydawałoby się, że bez wizji takie próby nie mają żadnego sensu - ale nie dla pisarza tej rangi. Te historie kontrastują z opowiadaniami bardziej kameralnymi, w których spotykamy postacie zagubione w powojennej codzienności – kelnera filozofującego nad filiżanką herbaty czy dziewczynę, która wierzy, że nowa para butów może odmienić życie.
Mocną stroną książki jest różnorodność tonów i nastrojów. Niektóre miniatury błyszczą dowcipem – autor jakby mrugał do czytelnika: „Zobacz, nawet w najciemniejszej bramie można usłyszeć śmiech, jeśli ktoś ma odwagę go poszukać”. Inne są surowe, lecz pełne cichego współczucia.
Jak w każdym zbiorze, poziom opowiadań bywa nierówny. Kilka tekstów wydaje się zbyt szkicowych – jakby Tyrmand zanotował pomysł, ale nie zdążył go rozwinąć. Jednak nawet wtedy czuć w nich charakterystyczny rytm jego prozy i uważne spojrzenie na ludzi.
„Gorzki smak czekolady Lucullus” jest ważny w kontekście całej twórczości Tyrmanda. Pozwala prześledzić, jak autor kształtował swój styl – od reporterskiej uwagi po subtelny humor i zamiłowanie do kontrastu między powagą a lekkością. To także zapis doświadczeń pokolenia, które musiało odnaleźć się między ruinami wojny a szarą codziennością nowego systemu.
Całość warto smakować powoli, jak tytułową czekoladę – z uwagą, bo dopiero wtedy ujawnia się cała głębia smaków: gorycz wspomnień, słodycz drobnych radości i cierpki posmak ironii. To literatura, która nie daje łatwych odpowiedzi, ale uczy patrzeć na świat z empatią i przenikliwością.