Joyce Carol Oates, znana głównie jako twórczyni wybitnych dzieł obyczajowych, poruszających różnorodne rany amerykańskiej duszy i w tej roli od lat wymieniana jako jedna z kandydatek do literackiej nagrody Nobla, tym razem występuje w roli autorki kryminału. I trzeba jej przyznać, że literatury grozy to jej drugi żywioł!
„Walet Pik” to przykład takiej „lżejszej” formy jej twórczości. Nieprzypadkowo w książce wielokrotnie pojawia się nazwisko Stephena Kinga – z nim porównuje się Rush (główny bohater), z nim próbuje korespondować, również Kinga o plagiat oskarża jedna z ważnych bohaterek, pani Haider.
Cały „Walet Pik” jest bardzo mocno „kingowski” w treści. Wątek przejmowania kontroli nad bohaterem przez jego mroczne wcielenie kojarzy się z „Lśnieniem”, z „Tajemnym ogrodem, tajemnym oknem” i wieloma innymi dziełami króla horroru, z kolei relacja Rusha i pani Haider jest czymś w rodzaju „Misery” à rebours. Są tu także liczne odniesienia do innych mistrzów grozy (w tym Poe) i smaczków takich można doszukiwać się bez końca.
Zresztą wyśmienity styl literacki i wspomniane aluzje — wykorzystanie motywów klasycznych, odniesienia do horroru, noir, jak również do literackiego establishmentu, daje bezcenną wielowarstwowość. Nie jest to zwykły thriller, lecz coś więcej — refleksja nad naturą pisania, granicą między fikcją a rzeczywistością.
Ale jednym z głównych tematów książki są pisarskie traumy – obawa przed odrzuceniem czytelniczym, udręki porównywania się z innymi twórcami, poczucie niepewności, co do własnej pozycji w literackim światku, lęki o utratę natchnienia, strach przed oskarżeniami o plagiat. Oates ubiera te traumy w lekką formę łatwo przyswajalnego thrillera. Pierwszoosobowa perspektywa pozwala ukryć przez wiele stron prawdziwy charakter głównego bohatera, jego autentyczne oblicze odsłaniane jest stopniowo i nieco między wierszami, swego rodzaju żartem literackim będzie też odkrycie, że w pewnym sensie czytamy obecnie powieści nie Oates a samego Waleta Pik.
Jedyne czego w książce Oates brakuje to dobrego zwieńczenia – wydaje się finał jest nieco zbyt banalny i oczywisty, a książka urywa się zbyt gwałtownie.