wtorek, 10 grudnia 2024

Majgull Axelsson "Lód i woda, woda i lód" (tłum. Katarzyna Tubylewicz)

Ambitna opowieść o rodzinnych relacjach, tożsamości, miłości i samotności, której akcja rozgrywa się w różnych przestrzeniach czasowych i geograficznych.

Powieść koncentruje się na losach dwóch sióstr, Elsie i Inez, które w dzieciństwie były nierozłączne, ale z biegiem lat ich drogi się rozchodzą. Elsie buntuje się przeciwko tradycyjnej roli kobiety i zostaje marynarzem, podczas gdy Inez rezygnuje z marzeń o studiach literaturoznawczych i całe życie podporządkowuje wychowaniu Björna, syna Elsie. Björn wyrasta na charyzmatycznego wokalistę grupy rockowej, ale nie radzi sobie ze sławą, uwielbieniem kobiet i zazdrością kolegów z zespołu. W książce pojawiają się także inne postacie, takie jak Eva Salomonsson, która pragnie zdobyć Björna za wszelką cenę, oraz Björn Hallgren, który potrafi zatracić się śpiewając. Celem Elsie jest ucieczka przed synem, który jest dla niej dowodem własnej naiwności i późniejszej porażki. Narracja prowadzona jest w kilku przestrzeniach czasowych, co pozwala na ukazanie skomplikowanych relacji rodzinnych i ich wpływu na kolejne pokolenia.

Książka porusza wiele ważnych tematów, takich jak: złożoność więzi rodzinnych, tożsamość i poszukiwanie sensu życia, miłość i samotność oraz społeczne oczekiwania i indywidualne wybory.

Axelsson posługuje się precyzyjnym i sugestywnym językiem, który pozwala czytelnikowi głęboko poczuć emocje bohaterów. Autorka łączy dziennikarską dokładność z psychologiczną głębią, tworząc wielowątkową narrację, która angażuje i skłania do refleksji. Styl pisania Axelsson jest charakterystyczny dla jej twórczości – pełen empatii, wnikliwości i subtelności.

Jest to ambitna i głęboka powieść, która porusza ważne tematy społeczne i psychologiczne. Rozbudowana struktura narracyjna i wielowątkowość mogą być trudne do śledzenia, ale jednocześnie dodają książce głębi. Powieść jest pełna emocji i refleksji, bardzo poruszająca.


niedziela, 8 grudnia 2024

Isabel Allende "Violeta" (tłum. Grzegorz Ostrowski)

Powieść przenosi czytelnika w wir wydarzeń XX wieku, ukazując życie tytułowej bohaterki, Violety del Valle, urodzonej w 1920 roku w nieokreślonym kraju Ameryki Łacińskiej. Bohaterka żyje przez sto lat, doświadczając pandemii, wielkiego kryzysu, politycznych zawirowań i osobistych tragedii. Narracja książki prowadzona jest w formie listu do ukochanego, co nadaje jej osobisty i intymny charakter.

Allende, znana z łączenia realizmu magicznego z historycznym tłem, w „Violecie” stosuje bardziej stonowany styl. Narracja jest płynna, a język przystępny, co sprawia, że powieść jest łatwa w odbiorze. Jednak momentami fabuła staje się nieco zbyt przewidywalna, a postaci nie zawsze są głęboko rozwinięte. Mimo to, książka wciąga i angażuje emocjonalnie, oferując czytelnikowi bogaty wachlarz doświadczeń.

„Violeta” porusza szereg istotnych tematów, takich jak wojna, miłość, strata, polityka i feminizm. Allende przedstawia życie kobiety, która mimo przeciwności losu stara się odnaleźć sens i spełnienie. Powieść ukazuje zmagania głównej bohaterki (kobiety) z systemem, tradycją i oczekiwaniami społecznymi, co nadaje jej uniwersalny wymiar. Na korzyść powieści przemawiają bogactwo emocjonalne i głębia, ale pewną słabością są niedociągnięcia w fabule i postaciach. Imponuje za to sposób, w jaki Allende łączy osobiste doświadczenia z szerokim kontekstem historycznym.



piątek, 22 listopada 2024

Han Kang "Wegetarianka" (tłum. Justyna Najbar-Miller, Choi Jeong In)

Han Kang, pisarka i noblistka koreańska, buduje powieść w trzech częściach. Narratorem każdej z nich jest ktoś inny – mąż, szwagier, siostra tytułowej wegetarianki – co pozwala pokazać Yeong-hye, główną bohaterkę, niejako z zewnątrz, przez pryzmat oczekiwań społecznych, fantazji erotycznych, konsternacji, złości i bezsilności.

Opowieść męża rozpoczyna się od traumatycznego snu Yeong-hye, w którym widzi przemoc i krew. Ten sen sprawia, że decyduje: nie będzie odtąd jadła mięsa. Ten wybór, pozornie niewinny, staje się katalizatorem konfliktu – rodzinnego, społecznego, psychicznego.

Druga część prezentuje punkt widzenia szwagra (brat męża), artysty, który z obsesyjną wrażliwością obserwuje Yeong-hye i używa jej ciała jako materiału – inspiracji w swojej sztuce, ale i obiektu erotycznego i estetycznego. To część pełna napięcia: nieodwzajemnione pragnienia, oczekiwania i przymus spojrzenia, użycia, interpretacji.

Trzecia część – perspektywa siostry Yeong-hye, In-hye – przynosi najwięcej empatii, ale też najboleśniejszego zrozumienia i rozczarowania. Siostra obserwuje upadek, rozpad własnych iluzji, napięcie między lojalnością a odrzuceniem. W niej koncentruje się refleksja nad tym, co znaczy być blisko kogoś, kto odchodzi; kim staje się osoba, która wybiera absurdalną drogę, aby przestać być „normalną”.

Han Kang pisze językiem oszczędnym, chłodnym, często delikatnym, ale jednocześnie pozbawionym zbędnego upiększenia – co czyni opisy tym bardziej przejmującymi. Mozaika obrazów (krew, sen, drzewo, światło, cielesność, suchość, pustka) sprawia, że styl balansuje między napięciem a dystansem, między subtelnym poetyzmem a bolesną konkretyzacją makabrycznych wizji.

W tej opowieści można doszukać się wielu warstw: indywidualna wolność, opór wobec narzuconych ról społecznych, granice ciała, transformacja wewnętrzna, trauma – zarówno psychiczna, jak i cielesna, reakcja otoczenia na odmienność.

Decyzja Yeong-hye staje się aktem buntu. Odmowa jedzenia mięsa, a nawet jedzenia w ogóle, zarzucenie rytuałów codzienności, opór przed podporządkowaniem oczekiwaniom rodziny, patriarchatu, norm społecznych, wywierają presję na rodzeństwo, męża, ojca – nie tyle przez słowa, ile przez milczenie, przez gest, przez rezygnację.

Zaciera się granica między zdrowiem psychicznym a „szaleństwem”: sen, wizje, odmowa jedzenia prowadzą do eskalacji. Inni widzą w tym objawy choroby – halucynacje, nie-jedzenie, izolacja. Czy Yeong-hye jest chora? Czy bunt, który zaczyna się duchowo, staje się problemem medycznym? Autorka nie ujawnia intencji, nie narzuca diagnozy, co tylko potęguje poczucie niepokoju.

Społeczeństwo koreańskie (i każde konserwatywne społeczeństwo) stanowi zbiór oczekiwań: lojalność wobec rodziny, hierarchia, milczenie. Odrzucenie tych norm prowadzi do izolacji. Yeong-hye łamie coś absolutnie podstawowego – nie tylko wspólny stół, lecz także rolę kobiety-małżonki, kobiety-córki, kobiety-siostry.

Sen o śmierci i przemocy staje się początkiem oświecenia-obrzydzenia, potem pragnienia stania się drzewem – rośliną. To metafory, ale i realne wizje, symbol przemiany, pragnienie ucieczki, zaniku granic między człowiekiem a naturą. To także pytanie o człowieczeństwo bez uczucia, bez ziemi, bez żywiołów? Dlatego, pomimo że książka porusza temat buntu jednostki wobec norm, to jest to bunt pełen bólu; opresja jest bowiem bardzo subtelna, a przemoc cicha i codzienna – nawet jeśli nie zawsze ma charakter fizyczny (a może zwłaszcza wtedy) – może zniszczyć ducha.

Oczywiście istnieje wiele możliwości interpretacyjnych: czy Yeong-hye jest po prostu chora psychicznie? Czy jej decyzja to akt duchowego oczyszczenia, czy raczej dążenie do samozniszczenia? Jak daleko sięga odpowiedzialność społeczna – rodziny, męża, artysty – za to, co się z nią dzieje, gdy milczą, gdy próbują „pomóc”, ale przez własne oczekiwania i wyobrażenia?

Ponieważ Yeong-hye rzadko mówi własnym głosem, stajemy się świadkami tego, jak inni ją definiują i ograniczają. To prowokuje czytelnika do zadawania pytań: ile wiemy o naszych bliskich? Na ile możemy im ufać? Ile wiemy o ludziach, którzy wybierają coś, co dla nas jest niepojęte? Każda narracja – męża, szwagra, siostry – odsłania inny punkt widzenia, każdy z nich coś projektuje na Yeong-hye, która w efekcie spotyka się z całkowitym brakiem zrozumienia.

Książka nie podaje gotowych odpowiedzi; ani moralnego potępienia, ani jednoznacznego rozwiązania. Yeong-hye stopniowo się oddala, ale zakończenie jest otwarte – nie wiemy, dokąd poniesie ją wizja drzew, natury, ciszy. Tę niejasność można odczytać jako odzwierciedlenie życia – protestu, który nie kończy się spektakularnie, lecz przez małe gesty, przez oddalanie się, przez zmęczenie.

Nie jest to łatwa książka. Chwilami bolesna, wręcz męcząca. Niektóre sceny mogą obrzydzać, prowokować dyskomfort – erotyzm splata się z obsesją, troska z przemocą psychiczną, cielesność z degradacją. Ponadto fragmentaryczność perspektyw sprawia, że Yeong-hye wciąż pozostaje w dużej mierze tajemnicą – to siła książki, ale też dla niektórych źródło niepokoju. Do końca książki czujemy, że nie mamy dostępu do „jej prawdziwego głosu”, do pełnej motywacji – i to może wydawać się mankamentem, jeśli ktoś oczekuje klarownej narracji psychologicznej.

„Wegetarianka” wpisuje się w nurt literatury transgresyjnej, feministycznej, psychologicznej prowokacji. Łączy lokalność – normy społeczne Korei Południowej, patriarchat, kulturowe tabu – z uniwersalnością: ciało, opresja, sen, przemiana, wolność. Jest zarówno kafkowski absurd, transformacja, odosobnienie, jak i eseistyka traumy, literatura horroru psychicznego, mity o metamorfozie. Jest to książka wymagająca, ale tak, która zostaje z czytelnikiem – zadaje pytania, wciąga w napięcie między oczekiwaniami a odrzuceniem. Zmienia patrzenie na innych, na normę, na samego siebie.


środa, 20 listopada 2024

Ola Rusina "Morele rozkwitają nocą"

Poruszająca opowieść dla młodszych czytelników, która w subtelny, poetycki sposób przybliża realia wojny na Ukrainie, ale też podkreśla wartości uniwersalne: przyjaźń, nadzieję i moc wyobraźni. To lektura, którą można by określić jako hybrydę wojennego realizmu z magiczną wrażliwością – idealna dla tych, którzy zaczynają odkrywać, że świat bywa okrutny, ale nie zawsze jest pozbawiony piękna.

Akcja rozgrywa się w 2015 roku, niedaleko Doniecka – rejonu objętego napięciem, ostrzałami i okupacją. Bohaterami są: Ustym - dziewięcioletni chłopiec, którego dom, szkoła, codzienność zostają stopniowo odcięte od normalności przez działania wojenne; Mistrz - żołnierz-ochotnik z wielką wyobraźnią; oraz Es – zagubiony, mówiący dron, który utracił łączność z bazą. Es staje się pomostem pomiędzy Ustym i Mistrzem. Chociaż Ustym i Mistrz nigdy się nie poznają bezpośrednio, Es staje się ich wspólnym przyjacielem i przewodnikiem w świecie, w którym wiele rzeczy zostało utraconych, ale wciąż można marzyć. 

Narracja prowadzona jest z kilku perspektyw – przeskoki między dzieckiem, żołnierzem i dronem – co daje możliwość zobaczenia wojny z różnych punktów widzenia: intymnego, emocjonalnego, a także obserwacyjnego, obiektywnego. Obecność drona pozwala autorce na wykreowanie dystansu i refleksji – dron widzi wiele z góry, obserwuje zmiany, zagrożenia, ale też piękno – i pomaga czytelnikowi uświadomić sobie, jak to jest, gdy część świata zostaje zamknięta, staje się niedostępna.

Kluczowym symbolem w tej opowieści jest dom – jest zarówno miejscem bezpieczeństwa, jak i zagrożenia. Dom, który Ustym znał – szkoła, zabawki, codzienne życie – zaczyna się zmieniać: z przestrzeni znanej i bezpiecznej w coś, co zostało zniszczone przez wojnę. Okazuje się, że obraz domu może stać się w tym samym stopniu markerem bezpieczeństwa, jak i niebezpieczeństwa (dom przemieniony, opuszczony, zniszczony).

Jednakchoć tło opowieści jest brutalne – pola minowe, ostrzały, okupacja – Rusina nie skupia się wyłącznie na cierpieniu. Książka pokazuje, że w obliczu zagrożenia człowiek nadal potrafi marzyć, tęsknić, tworzyć przyjaźnie. Dron-przyjaciel symbolizuje też coś więcej: pragnienie wolności – wolności przynajmniej myśli, wyobraźni – gdy rzeczywistość nakłada ograniczenia. To, co wojna zabiera, często jest materialne; to, co pozostaje, czasem jest niematerialne: wspomnienia, spojrzenie, obraz nieba nad głową, dialog, marzenie o normalności.

Niezwykle interesujący jest język tej opowieści. Autorka balansuje między prostym, przejrzystym językiem, odpowiednim dla młodszego odbiorcy, a obrazami poetyckimi, pełnymi metafor i subtelnych symboli (jak morela nocą, noc jako czas, kiedy rozkwitają rzeczy, które w świetle dnia mogą być niewidoczne). Język nie jest przesadnie słodki, nie unika ciemności, ale też nie epatuje brutalnością – daje przestrzeń dla refleksji i empatii.

Oryginalna jest perspektywa drona: jako istoty nie-ludzkiej, ale zdolnej do bycia łącznikiem między Ustym a Mistrzem. Ta perspektywa pozwala zobaczyć świat tak, jak dziecko może go sobie wyobrazić – z dystansu, czasem w oderwaniu od ludzkiego cierpienia, ale przepełnionym pragnieniem normalności. Takie ujęcie pozwala na umiejętne łączenie ciężaru wojny z nadzieją: książka nie gra na prostych emocjach, nie daje fałszywego pocieszenia, ale też nie rezygnuje z piękna, marzeń, z możliwości, że coś w ciemności może zakwitnąć. Mimo trudnej tematyki tekst jest zrozumiały, ale nie infantylny. Książka nie kończy się triumfem nad złem, ale pozostawia czytelnika z myślami, z pytaniami. Dla niektórych może to być niedosyt; inni uznają to za realistyczne i uczciwe.

Książka Olhy Rusiny staje się częścią szerszego nurtu literatury dziecięcej i młodzieżowej ukraińskiej, który od czasu rozpoczęcia pełnoskalowej wojny stara się zmierzyć z realiami wojennej traumy z jednej strony oraz oporu, codziennej walki o zachowanie godności, człowieczeństwa i pamięci - z drugiej. Książka uczy, że czasem to, co niematerialne – marzenie, wspomnienie, przyjaźń, obserwacja – może być siłą większą niż to, co materialne. I że wyobraźnia nie jest ucieczką, ale sposobem przetrwania: daje przestrzeń, w której można być sobą, nawet jeśli wszystko wokół człowieka się rozpada.

„Morele..." to książka, która zostaje w pamięci. Nie dlatego, że odpowiada na wszystkie pytania, ale dlatego, że stawia je w sposób, który jest zarówno delikatny, jak i zdecydowany. Daje nadzieję, nie banalizując tragedii, zachęca do patrzenia, do empatii, do wyobrażania sobie lepszego świata – nawet jeśli obecny świat boli.


 

sobota, 9 listopada 2024

Joseph Conrad "Jądro ciemności" (tłum. Magdalena Heydel)

Akcja tej fenomenalnej książki toczy się w formie opowieści w opowieści: załoga statku na Tamizie tworzy ramę dla wspomnień Marlowa, który opowiada o swojej podróży w głąb Konga jako kapitan parowca. Ten zabieg podkreśla opozycję między „cywilizowanym” światem Europy a mrokiem, z którym Marlow miał do czynienia w Afryce. 

Tak ujęta struktura narracyjna – narracja retrospektywna – tworzy dystans poznawczy i otwiera drogę do ambiwalentnych, niedookreślonych ocen moralnych. Marlow nie wychodzi przecież z tej podróży oczyszczony jak bohater epicki — raczej przytłoczony, świadomy ambiwalencji i mroku, który przenika zarówno dzikość natury, jak i ludzki umysł. Już w prologu narratorzy zauważają, że rzeka Tamiza i jej mglisty nurt skrywają także swój cień – to sugestia, że „ciemność” nie jest jedynie egzotycznym motywem, lecz metaforą uniwersalną. Dzięki temu zdajemy sobie sprawę, że chodzi nie tyle o powieść przygodową, co raczej o studium psychologii, moralności i kondycji ludzkiej w zetknięciu z absolutnym „innym”. 

Jednym z centralnych tematów interpretacji jest imperializm i krytyka kolonializmu. "Jądro ciemności" obnaża złudzenia „misji cywilizacyjnej” i demaskuje brutalność eksploatacji kolonialnej. Marlow obserwuje, jak kość słoniowa staje się samodzielnym obiektem kultu, co można interpretować uniwersalnie jako krytykę fetyszyzacji dobra materialnego. Zamiast misji oświecenia – chciwość, przemoc i degeneracja.

Krytyka imperializmu nie ogranicza się jednak do potępienia zewnętrznej agresji; dotyka także samego podmiotu „cywilizowanego” — pokazuje, że kolonizatorzy sami zostają splamieni mrokiem, który mieli ujarzmić. W tym sensie imperializm staje się projekcją wewnętrznego chaosu. Motyw światła i ciemności przenika przez całą opowieść – ale nie jest to prosty opozycyjny kontrast (światło = dobro, ciemność = zło). Zamiast tego Conrad operuje ambiwalencją: ciemność przenika także w światło, a światło może maskować mroczne intencje. Symboliczny wymiar w tej powieści zyskuje także dżungla, która jest zarówno rzeczywistym, fizycznym miejscem, jak i psychologiczną przestrzenią, stymulującą ujawnianie najbardziej pierwotnych, zwierzęcych aspektów człowieka.

W toku podróży Marlow coraz silniej odczuwa, że obiekt jego misji – Kurtz – staje się zwierciadłem dla własnych obaw i lęków. Kiedy Kurtz umiera, wypowiada słynne ostatnie słowa: “The horror! The horror!”, które stały się jednym z najbardziej obciążonych znaczeniem cytatów w literaturze angielskiej – w nich zawarta jest kondensacja zagubienia, przerażenia i wglądu w katastrofę egzystencjalną. 

Zdarza się, że "Jądro ciemności" bywa krytykowane jako utwór rasistowski. W 1975 roku nigeryjski pisarz Chinua Achebe wygłosił esej „An Image of Africa: Racism in Conrad’s Heart of Darkness”, w którym oskarżył Conrada o depersonalizowanie Afro-Afrykanów i przedstawianie świata poza Europą jako „ciemności”. Achebe zauważa, że Conrad używa stereotypów i że jego wizja jest głęboko eurocentryczna. Z drugiej strony, obrońcy Conrada argumentują, iż ważne jest rozróżnienie między narratorem Marlowna a samym autorem — że to Marlow może być rasistą, ale Conrad poddaje krytyce jego perspektywę poprzez ironię i wieloznaczność. Faktem jest, że Conrad często przedstawia Afrykę jako tajemnicę i pustkowie, a tubylców jako bezimienną, anonimową masę — co może być postrzegane jako dehumanizacja. To zarzut, którego nie sposób ignorować przy współczesnym czytaniu. Dyskusja nad interpretacją należy do najbardziej żywotnych aspektów badań nad „Jądrem ciemności”, pokazując, że utwór — choć wspaniały literacko — nie jest wolny od problemów interpretacyjnych.

Niesamowity jest styl i język tej powieści. Conrad używa języka zgrzebnego, często ciężkiego, bogatego w przymiotniki, niedomówienia, metafory i symbole, tworząc nastrój duszności, tajemniczości i nierozpoznania. Jego styl nierzadko sugeruje więcej niż jasno mówi — co zwiększa napięcie i umożliwia różnorodne interpretacje. Niejasność i niedopowiedzenia – luki pomiędzy słowami — stanowią siłę tej prozy. W wielu ujęciach bywa ona przywoływana jako jedna z najbardziej analizowanych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych prac w literaturze angielskiej. Conrad potrafi skondensować atmosferę i filozoficzną sugestię w poetyckim obrazie.

W swej sile „Jądro ciemności” stało się polem dla debat krytycznych (postkolonializm, psychoanaliza, egzystencjalizm). To znak tekstu klasycznego, który żyje w badaniach literaturowych. Niemniej fabuła i perspektywa są niemal wyłącznie europejskie. Postacie afrykańskie — poza rzadkimi wzmiankami — nie mają głosu, co wzmacnia krytykę z zakresu postkolonializmu. Conrad przedstawia Afrykę nie jako realny kontynent, lecz jako „metaforyczne tło dla europejskiego doświadczenia”, pozbawione podmiotowości i głosu. Autor utrwala wyobrażenie Afryki jako „ciemnego kontynentu” – miejsca, które nie istnieje dla siebie, lecz jedynie po to, by Europejczyk mógł się w nim przejrzeć. Autor jednak nie gloryfikuje Europy, tylko obnaża jej hipokryzję.

Współcześnie należy uznać, że conradowska wizja Afryki jest alegoryczna, lecz alegoria opiera się na obrazach, które dziś postrzegamy jako opresyjne. Współczesne czytanie "Jądra ciemności" wymaga więc świadomości podwójnego kodu:
– moralnej krytyki imperializmu,
– jednoczesnego ograniczenia perspektywy wyłącznie do doświadczenia białego Europejczyka. 

Poza wymiarem politycznym i kulturowym, powieść ta jest także jednym z najgłębszych studiów psychologicznych w literaturze modernistycznej. W wielu interpretacjach dzieło to uznaje się za podróż w głąb ludzkiej nieświadomości. Psychologiczna lektura jungowska, zaproponowana m.in. przez Harolda Bloom’a i Shulamit Abramovich, interpretuje postać Kurtza jako personifikację Cienia – tej części psychiki, którą człowiek tłumi, wypierając pierwotne instynkty i agresję. Kurtz wyrusza do Afryki z „misją cywilizacyjną”, ale konfrontacja z brakiem norm, z bezgraniczną wolnością, odsłania jego wewnętrzne pragnienia władzy i dominacji. W dżungli, pozbawiony ograniczeń, „staje się tym, czym był zawsze w głębi” — jego moralna maska opada.

Oczywiście Kurtz nie jest jednostką wyjątkową, lecz kondensacją europejskiej cywilizacji, która pod cienką warstwą kultury skrywa brutalność i żądzę. W ujęciu jungowskim podróż Marlowa w głąb Konga jest równocześnie podróżą w głąb psyche – ku nieświadomości zbiorowej. Spotkanie z Kurtzem to konfrontacja z własnym Cieniem: granica między cywilizacją a barbarzyństwem nie jest przestrzenna, lecz psychologiczna.

Z kolei interpretacje egzystencjalne widzą w "Jądrze ciemności" obraz człowieka rzuconego w świat pozbawiony sensu, w którym moralność traci fundamenty. Marlow próbuje zachować jakąś formę sensu – choćby wierność wobec prawdy – ale sam przyznaje, że ta prawda jest nie do zniesienia. Jego kłamstwo wobec narzeczonej Kurtza („Powiedział, że twoje imię…”) jest gestem zrozumienia: człowiek nie uniesie „całej ciemności”. W tym sensie powieść jest nie tyle o „pokoleniu imperialnym”, co o uniwersalnym doświadczeniu granicy poznania – o tym, że istnieje w człowieku „jądro ciemności”, którego poznanie może być równoznaczne z utratą niewinności. 

W wielu interpretacjach powraca też motyw rzeki jako symbol wędrówki ku centrum siebie. W mitologii jungowskiej rzeka to archetyp drogi inicjacyjnej. Kiedy statek płynie w głąb Konga, Marlow zanurza się coraz bardziej w ciemność – nie tylko fizyczną, ale metaforyczną. Każdy zakręt rzeki to krok bliżej do poznania tego, co „w człowieku najprawdziwsze i najbardziej przerażające”. 


 

niedziela, 22 września 2024

Mia Kankimäki "Kobiety, o których myślę nocą" (tłum. Iwona Kiuru)

Autorka nie pisze typowej biografii, czy monografii jednej kobiety, lecz zbiór portretów kobiet-bohaterek historycznych, które — w różnych epokach i kulturach — odważyły się żyć według nieprzewidzianego dla nich scenariusza. Te postaci stają się dla Kankimäki przewodniczkami, lustrem, czasami pocieszeniem, a często — bodźcem do działania. Kankimäki miesza gatunki: są tam elementy pamiętnika/autointerpretacji, wspomnień z podróży i oczywiście biografie.

W wieku około czterdziestu lat, bez partnera, bez dzieci, doświadczając poczucia stagnacji, autorka decyduje: sprzedaję mieszkanie, zwalniam się z pracy, wyruszam w podróż — zarówno geograficzną, jak i wewnętrzną. Jej celem nie jest egzotyka, lecz odnalezienie tropów kobiet-bohaterek, które odcisnęły swój ślad tam, gdzie konwenanse, patriarchat lub warunki społeczne zamykały perspektywy. Odwiedza:

  •  Tanzanię i Kenię, by śledzić losy Karen Blixen
  •  Japonię, by przyjrzeć się Yayoi Kusamie
  • Włochy (Florencja), by poszukiwać renesansowych malarek takich jak Sofonisba Anguissola, Lavinia Fontana czy Artemisia Gentileschi.

Ta geografio-historyczna różnorodność świadczy o ambicji książki: nie jest to lokalna opowieść o jednej kobiecie, lecz wielogłos, mozaika. Postaci wybierane przez Kankimäki to kobiety, które w pewnym sensie żyły poza dominującymi narracjami: albo dlatego, że były „nieodpowiednie”, albo że ich dokonania zostały zapomniane, albo nie chciały lub nie mogły zmieścić się w społecznych oczekiwaniach. Tak, jak Karen Blixen (pisarka i farmaceutka-baronessa), która znalazła się w Afryce. Jej życie było piękne, lecz także bolesne, pełne kompromisów, chorób, frustracji. Tak, jak Yayoi Kusama – artystka, której twórczość zakorzeniona jest w obsesjach, wizjach, doświadczeniu traumy i choroby psychicznej. Wybrała życie częściowo izolowane, ale nie zrezygnowała z ekspresji, z tworzenia. Tak jak kobiety renesansu – Sofonisba Anguissola, Lavinia Fontana, Artemisia Gentileschi – kobiety, które musiały mierzyć się z barierami płci w świecie, w którym malarstwo było domeną mężczyzn, a mimo to tworzyły, podróżowały, decydowały o sobie.

Autorka nie idealizuje: opisuje przeciwności – fizyczne, psychiczne, społeczne. Pokazuje, że odwaga często była mieszaniną pasji i bólu, że sukces niósł cenę, że zostawały rany – odrzucenie, samotność, choroba, konflikty z własnym otoczeniem. A jednocześnie – że ten koszt był akceptowany, czasem nieświadomie, bo miłość do sztuki, do podróży, do wolności była silniejsza.

Element podróży fizycznej – odwiedzanie miejsc związanych z bohaterkami – dodaje książce autentyczności, namacalności. Nie zostajemy na poziomie teorii, obrazów z książek: Kankimäki staje na ziemi, w domach, muzeach, galeriach, wśród ludzi, których dziedzictwo często jest zapomniane lub pomijane.

Niestety książka jest nierówna: fragmenty podróżnicze kontrastują z częściami eseistycznymi czy biograficznymi, które wchodzą w refleksję, gdzie narracja się rozdrabnia. Ponadto, choć Kankimäki z całego serca szuka wzorców i inspiracji, czasem można odnieść wrażenie, że jej poszukiwanie siebie przez cudze życie pozostaje niedokończone: niektóre postaci są ledwie zarysowane, inne zaś – wręcz odwrotnie – dominują narrację (postać Karen Blixen to prawie pół książki!). W efekcie momentami książka traci rytm.

Styl Kankimäki cechuje się subtelnością, delikatną poetyką w opisie przyrody, krajobrazów, detali materialnych — ale też bez upiększania faktów: chorób, ograniczeń, porażek. Narracja jest liryczna, ale osadzona w rzeczywistości; autorka potrafi przekazać zarówno majestat afrykańskiego krajobrazu, jak i ciężar galerii, światła, zapachu farb w pracowni malarskiej czy klaustrofobii, którą przynosi depresja. Nużą jednak czasem zbyt realistyczne opowieści autorki o jej problemach z żołądkiem w czasie podróży, czy przydługie refleksje na temat komunikacji z kierowcą dżipa.

Sięgnęłam po tę książkę ze względu na mocną inspirację - ciekawa owych kobiet i ich niezłomności, ale własne wynurzenia autorki niestety chwilami przyćmiewały sedno opowieści. Szkoda też, że o tych mniej znanych postaciach nie dowiedziałam się tyle, co o Karen Blixen - niestety niektóre historie został potraktowane pobieżnie.

piątek, 20 września 2024

Jurij Andruchowycz i Andrzej Stasiuk „Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową” (tłum. Lidia Stefanowska)

Książka-dwugłos, łącząca dwa eseistyczne głosy: ukraińskiego pisarza Jurija Andruchowycza („Środkowowschodnie rewizje”) oraz Andrzeja Stasiuka („Dziennik okrętowy”). Obie części podejmują temat tożsamości, przemijania, granic — geograficznych, historycznych i mentalnych — oraz rozpiętości między tym, czym Europa Środkowa jest, a czym mogłaby być.

Andruchowycz stawia pytania o pamięć, o to, co znaczy być „pomiędzy”: pomiędzy Wschodem i Zachodem, między historią a teraźniejszością. Esej jest bardzo refleksyjny, melancholijny, pełen obrazów drogi, podróży, przemieszczania. Autor często skupia się na niespójnościach, niedopowiedzeniach historii Środkowo-Wschodniej, na tym, jak społeczna pamięć bywa fragmentaryczna, jak terytoria, granice i tożsamość są nieustannie negocjowane.

Esej Andrzeja Stasiuka operuje bliżej krajobrazu, natury, podróży, prostych ludzi, drogi, pustki, zapomnienia. Jego styl jest bardziej obrazowy, mniej teoretyczny, bardziej osadzony w konkretnych miejscach, momentach. „Dziennik okrętowy” tytuł sugeruje obserwację z perspektywy przemieszczania się, dryfowania – dosłownie albo metaforycznie. To esej o przemieszczeniu: geograficznym, psychicznym, kulturowym.

Europa Środkowa w tej książce to przestrzeń, w której historia staje się warstwą: imperia, kryzysy, zmiany granic, wpływy różnych kultur. Autorzy pokazują, że tożsamość Środkowej Europy jest ukształtowana przez tę zmienność, przez historię, którą trzeba pamiętać, ale która nie daje jednoznacznych narracji. W obu esejach obecna jest nostalgia, pamięć osobista i zbiorowa — czasem niespójna, naznaczona stratami, ale też miejscami ciepła. Jednocześnie autorzy mówią o zapomnieniu, o tym co zostało utracone, o przemijaniu zwyczajów, języków, krajobrazów. Pamięć, jak sugeruje Andruchowycz, i nadzieja okazują się być kluczowymi cechami ludzkimi, które „chronią nas przed pustką”.

Europa Środkowa nie jest stała — jest miejscem wielokrotnych przemian: politycznych, społecznych, kulturowych. Autorzy przyglądają się temu, jak ludzie żyją w cieniu historii, w czasach transformacji, w miejscach, gdzie stare formy wciąż trwają, ale też już nie przystają. To Europa „niezamknięta”, w ruchu.

Zapewne dlatego bardzo silnym motywem jest droga — symboliczna i realna — jako przestrzeń doświadczenia, przemiany, obserwacji. Stasiuk zwraca uwagę na codzienność, na zmysłowe doświadczenie miejsca: zimny wiatr, śnieg, opustoszałe wsie, opuszczone domy. I Andruchowycz podobnie, choć także przez perspektywę obserwacji historycznych i literackich. Jeden z fragmentów zaczyna się. 

Książka nie zawiera ani nie obiecuje prostych odpowiedzi. To raczej zaproszenie do zadumy, do świadomości, że „Europa Środkowa” to nie nazwa geograficzna, lecz mentalna przestrzeń, ciągle przedefiniowywana.

Zarówno Andruchowycz, jak i Stasiuk piszą pięknie, z wyczuciem dla miejsca, czasu, szczegółu. Ich eseje mają mocną warstwę estetyczną, poetycką, co sprawia, że lektura jest przyjemnością intelektualną i emocjonalną. Historia, geografia, literatura, pamięć – wszystko się przenika. Autorzy nie starają się być wyłącznie historykami ani teoretykami, lecz literatami, obserwatorami, interpretatorami.

Choć teksty są bardzo osadzone w kontekście Europy Środkowo-Wschodniej, to ich refleksje o przeszłości, tożsamości, granicach przemijania są uniwersalne. Każdy kto żyje w regionie, który przeszedł przez zmiany, migruje, albo obserwuje granice – znajdzie tu coś dla siebie. Jest to także dialog dwóch perspektyw: ukraińskiej i polskiej. To konfrontacja doświadczeń, historii, języka, która pozwala dostrzec, że „Europa Środkowa” nie jest monolitem, lecz mozaiką. 



środa, 18 września 2024

Leopold Tyrmand "Gorzki smak czekolady Lucullus"

„Gorzki smak czekolady Lucullus” to zbiór opowiadań Leopolda Tyrmanda, po raz pierwszy wydany w 1957 roku. Autor, którego pokochałam za „Złego” i „Dziennik 1954”, pokazuje tu swój talent do obserwacji ludzi i czasów, w których przyszło mu żyć oraz bezbłędne operowanie krótką formą.

Zbiór jest mozaiką różnorodnych tekstów – jedne są miniaturami pełnymi humoru, inne przypominają surowe świadectwa wojennych doświadczeń. Tyrmand pisze o biegach ulicznych, o przypadkowych znajomościach w kawiarniach, o strachu i tęsknocie, o chwilach, kiedy „człowiek odkrywa, że zwykły łyk kawy może być obietnicą normalności w świecie, który zapomniał, czym jest spokój”.

Język Tyrmanda - język wspaniały, wysmakowany - łączy ironię z melancholią. Potrafi w jednym akapicie opisać szarą ulicę pełną błota, by zaraz potem zauważyć w niej „promień światła, który każe wierzyć, że nawet najgorszy dzień potrafi mrugnąć do nas ciepłym okiem”. To właśnie kontrast między gorzkim a słodkim nadaje całemu zbiorowi ton – tytułowa „czekolada” jest metaforą chwil przyjemności, które zyskują smak dopiero na tle trudnych doświadczeń.

Na szczególną uwagę zasługuje kilka opowiadań o wojnie. Tyrmand pokazuje ją bez patosu, skupiając się na codziennych drobiazgach: spojrzeniu przechodnia, zapachu wilgotnej piwnicy, wewnętrznym napięciu, które „klei się do skóry jak mgła”. Autor nie stawia wielkich tez – raczej notuje, że „ludzie w ekstremalnych sytuacjach bywają dziwnie podobni: każdy pragnie choć odrobiny normalności, choćby w postaci rozmowy o niczym”.

Interesujące są teksty powojenne, przejawiające jego fascynację sportem i młodzieńczą energią. Opisy meczów czy biegów są dynamiczne, a narrator zdaje się mówić: „każdy sprint to krótki bunt przeciwko ołowianej rzeczywistości”. Niesamowite jak opisuje mecz tenisa! Pojedynki bokserskie! Treningi! Wydawałoby się, że bez wizji takie próby nie mają żadnego sensu - ale nie dla pisarza tej rangi. Te historie kontrastują z opowiadaniami bardziej kameralnymi, w których spotykamy postacie zagubione w powojennej codzienności – kelnera filozofującego nad filiżanką herbaty czy dziewczynę, która wierzy, że nowa para butów może odmienić życie.

Mocną stroną książki jest różnorodność tonów i nastrojów. Niektóre miniatury błyszczą dowcipem – autor jakby mrugał do czytelnika: „Zobacz, nawet w najciemniejszej bramie można usłyszeć śmiech, jeśli ktoś ma odwagę go poszukać”. Inne są surowe, lecz pełne cichego współczucia.

Jak w każdym zbiorze, poziom opowiadań bywa nierówny. Kilka tekstów wydaje się zbyt szkicowych – jakby Tyrmand zanotował pomysł, ale nie zdążył go rozwinąć. Jednak nawet wtedy czuć w nich charakterystyczny rytm jego prozy i uważne spojrzenie na ludzi.

„Gorzki smak czekolady Lucullus” jest ważny w kontekście całej twórczości Tyrmanda. Pozwala prześledzić, jak autor kształtował swój styl – od reporterskiej uwagi po subtelny humor i zamiłowanie do kontrastu między powagą a lekkością. To także zapis doświadczeń pokolenia, które musiało odnaleźć się między ruinami wojny a szarą codziennością nowego systemu.

 Całość warto smakować powoli, jak tytułową czekoladę – z uwagą, bo dopiero wtedy ujawnia się cała głębia smaków: gorycz wspomnień, słodycz drobnych radości i cierpki posmak ironii. To literatura, która nie daje łatwych odpowiedzi, ale uczy patrzeć na świat z empatią i przenikliwością.


 

poniedziałek, 16 września 2024

Dominika Musiałowska "Mam ADHD, autyzm i całe spektrum możliwości. Psychoporadnik dla kobiet neuroatypowych"

 


Jako osoba neuroatypowa, która zmuszona była już cośkolwiek poczytać na temat autyzmu i ADHD, oceniam tę książkę na mocną czwórkę, ale dla osób, które wchodzą w temat być może okaże się ona znacznie wartościowsza i bardziej odkrywcza. Przyznam też, że z racji mojego zawodu preferuję literaturę naukową, a książka Dominiki Musiałowskiej ma charakter na poły poradnikowy, co mnie nieco irytuje. Ponownie jednak, zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób będzie to właśnie wielki atut.

Książka jest adresowana do kobiet neuroatypowych, w szczególności takich, które mają ADHD, spektrum autyzmu lub oba, albo się z taką możliwością oswajają. Jednak mój mąż i dzieci przeczytali ją również z dużym zainteresowaniem, starając się wejść trochę do mojego świata i zgodnie uznaliśmy, że miało to sens. Autorka stara się odpowiedzieć na pytania,co się dzieje, gdy codzienne rzeczy sprawiają nam przykrość lub trudność, podczas gdy inni nie widzą problemu; jakie są mity wokół ADHD/autyzmu i co mówią badania; jak regulować własne emocje, radzić sobie ze stresem, wypracować pożądane nawyki, relacje itd.

Najmocniejsze strony tej książki to empatia i autentyczność, wynikające z faktu, że autorka sama jest osobą neuroatypową i garściami korzysta z własnych doświadczeń. Kolejny atut to przekrojowość tematyczna i wskazówki praktyczne (dla tych, którzy cenią styl poradnikowy) i wreszcie - bezcenne - obalanie mitów/edukacja społeczna. Autorka bierze na warsztat mity i stereotypy związane z ADHD i autyzmem, z którymi kobiety neuroatypowe spotykają się nieustannie — niezrozumienie, gaslighting, oczekiwania dostosowania się do społecznej normy. To ważny element, bo często poczucie winy, bezradności czy wstydu bierze się nie z własnej kondycji, ale z otoczenia, które nie widzi albo źle interpretuje trudności.

Słabą stroną książki jest jej objętość - nawet nie dlatego, że to prawie 400 stron, lecz raczej dlatego, że duża część z tego została "przegadana". Skróty byłyby możliwe i pożądane bez uszczerbku dla meritum. Drugą słabością jest brak głębokich narzędzi terapeutycznych, gdyż poradnik oferuje metody samopomocy, nawyki, wskazówki, ale zawiera rzetelnej i konkretnej informacji o tym, kiedy warto zwrócić się po pomoc specjalisty, jakie są możliwości leczenia, wsparcia psychologicznego lub psychiatrycznego w Polsce. Niektórym osobom może nie przypaść też do gustu zbyt emocjonalny styl książki: liczne autorskie refleksje i emocjonalne fragmenty mogą być bardzo pomocne, ale zarazem mało strukturalne, rozwlekłe i po prostu zbyt osobiste. Ja z tego względu wolę na przykład "Kobiety i dziewczyny ze spektrum autyzmu. Od wczesnego dzieciństwa do późnej starości" Sarah Hendrickx.


sobota, 14 września 2024

Zadie Smith "Białe zęby" (tłum. Zbigniew Batko)


Debiutancka powieść Zadie Smith opublikowana w roku 2000, której akcja toczy się w Londynie i obejmuje okres od II wojny światowej (dla głównych bohaterów - starszego pokolenia) do lat 90. XX w. Główni bohaterowie to dwie rodziny: Iqbalów (pochodzenia bengalskiego) i Jonesów (angielsko-jamajskiego pochodzenia) oraz rodzina Chalfenów – biała, liberalna klasa średnia. Powieść bada losy tych postaci, ich wzajemne relacje, konflikty, aspiracje, tożsamości i problemy wynikające z mieszania kultur, pokoleń, tradycji i nowoczesności.

Archie Jones i Samad Iqbal to dawni towarzysze broni (poznali się podczas II wojny światowej). Archie jest Anglikiem, a Samad – muzułmaninem z Bengalu. Obaj osiedlają się w Londynie, zakładają rodziny. Archie żeni się z Clarą Bowden, jamajską imigrantką; Samad z Alsaną, również pochodzenia bengalskiego. Obie rodziny mają dzieci. Konflikty między pokoleniem rodziców a dziećmi, między kulturą imigrancką a brytyjską, między tradycją a nowoczesnością, między religią a świeckim stylem życia – to główne osie fabuły. Powieść rozwija się również w warstwie historycznej i społecznej – odniesienia do kolonializmu, historii Imperium Brytyjskiego, doświadczeń imigrantów, rasizmu, mikrosytuacji międzykulturowych i różnic klasowych.

Jednym z kluczowych wątków pozostaje tożsamość i asymilacja - kwestie związane z utratą korzeni, próbami zachowania tradycji i jednoczesnym przystosowaniem się do środowiska brytyjskiego. Dzieci imigrantów mierzą się z dwiema kulturami: kulturą rodzinną i kulturą kraju, w którym się urodziły lub wychowały. Na to nakłada się konflikt pokoleń: to, co jest ważne i święte dla rodziców, dzieci często uważają za przestarzałe albo ograniczające.

Niejako równoległym problemem pozostaje kwestia rasizmu i wielokulturowości - Smith pokazuje, że rasizm to nie tylko agresywne ataki, ale też subtelne uprzedzenia, oczekiwania społeczne, stereotypy, stosunek do „Innego”. Wielokulturowe społeczeństwo Londynu – zderzenie kultur, tradycji, religii, płci – staje się sceną dramatów, ale także zdarzeń komicznych.

Podobnie dzieje się z kwestiami religii, tradycji i nowoczesności. Tu na uwagę zasługuje postać Samada Iqbala – rozdarta między przywiązaniem do religii, do tradycji bengalskiej a potrzebą funkcjonowania w kulturze europejskiej, świeckiej. Symbolem nowoczesnych sił, które próbują ingerować w naturę, w biologiczne podstawy, w dziedziczenie, przeszłość, stają się m.in. eksperymenty naukowe (np. genetyka), kontrastujące z tradycyjnym myśleniem.

Wielkim atutem tej powieści pozostaje humor, przesada i satyra. Smith stosuje ironiczny ton, czasem absurdalne sytuacje, które pomagają jej opowiadać o poważnych sprawach (rasizm, religia, kolonializm) w taki sposób, że są one przystępne, a jednocześnie prowokujące do myślenia. Być może czasem narracja rozciąga się na zbyt wiele wątków co sprawia, że końcówka jest nieco chaotyczna i przeciążona.

Szczególnym wątkiem pozostają relacje rodzinne i międzypokoleniowe, w tym relacje pomiędzy rodzicami i dziećmi: oczekiwania, rozczarowania, lojalność, bunt. Dzieci nie chcą pozostawać zamknięte w ramach, które narzucają im rodzice. Różne losy bliźniaków (Magida i Millata) są przykładem tego, jak los/geografia/wychowanie dramatycznie wpływają na to, kim się stajesz.

Wreszcie na poziomie meta, Smith porusza problem relacji międzykulturowych i historii postkolonialnej. Na tym poziomie zawarte są odniesienia do Imperium Brytyjskiego, kolonializmu, migracji, historii narodów dawnych kolonii. Przekaz, że przeszłość imperiów, ras i kultur nie znika, lecz przenika do teraźniejszości ludzi imigracji i ich potomków.

W czytaniu feministycznym tekst Smith ujawnia, jak płeć krzyżuje się z rasą, klasą i pochodzeniem, a kobiety – białe i czarne, imigrantki i Angielki – próbują negocjować własną podmiotowość w świecie, który narzuca im role wynikające z patriarchalnych i kolonialnych struktur. Smith, debiutująca w wieku zaledwie 24 lat, kreśli panoramę kobiecych losów, odgrywających kluczową rolę w przemianach społecznych końca XX wieku. Autorka pokazuje, że emancypacja kobiet z mniejszości etnicznych bywa skomplikowana: ucieczka od opresyjnej tradycji nie zawsze oznacza pełne wyzwolenie. Alsana, bengalska żona Samada, wydaje się na początku podporządkowana. Z czasem jednak ujawnia niezwykłą siłę: krytykuje patriarchalne decyzje męża (np. wysłanie jednego z synów do Bangladeszu), solidaryzuje się z innymi kobietami, potrafi działać wbrew jego woli. Jej sarkastyczny język i ironiczne komentarze podważają autorytet mężczyzn. To przykład „codziennego feminizmu”, wyrażanego nie poprzez otwarte manifesty, lecz przez sprzeciw wobec narzuconych ról.

Kluczową postacią z feministycznego punktu widzenia jest jednak Córka Archiego i Clary, Irie. Dorasta, zmagając się z presją dotycząca ciała, włosów, pochodzenia. Kompleksy związane z „niebiałymi” cechami urody wskazują na wpływ standardów piękna, które faworyzują biel. Irie szuka własnego głosu – poprzez edukację, relacje, a także bunt wobec rodziców i społeczeństwa. Jej dojrzewanie to metafora kobiecego dochodzenia do samoakceptacji w zglobalizowanym, patriarchalnym świecie. 

Z kolei Joyce Chalfen reprezentuje białą liberalną klasę średnią. Choć z pozoru postępowa, traktuje młodych imigrantów (Millata, Irie) jak projekt wychowawczy, a nie równorzędnych partnerów. Z feministycznej perspektywy Joyce obnaża napięcia między białym feminizmem a doświadczeniami kobiet z mniejszości: emancypacja jednych może odbywać się kosztem wymazywania historii innych.

Starsze pokolenie także wpisuje się w analizę feministyczną. Hortense, rygorystyczna matka Clary, pokazuje, jak religia i kolonialne normy moralne utrwalały kontrolę nad kobiecym ciałem i seksualnością. Kontrola nad kobiecą seksualnością przebija także w losach innych postaci: Clara zmuszona do małżeństwa przez własne poczucie braku perspektyw, Irie walcząca z kompleksami, Alsana podejmująca decyzje o losie dzieci – wszystkie te wątki pokazują, że ciało i macierzyństwo są polami społecznej kontroli.

Równie ważnym wątkiem jest praca opiekuńcza i niewidzialny wysiłek kobiet: zarówno Alsana, jak i Clara wykonują większość pracy emocjonalnej i domowej. Ich wysiłki są marginalizowane przez mężczyzn skupionych na własnych obsesjach (Samad – na honorze i religii, Archie – na ucieczce przed odpowiedzialnością). Bohaterki Smith funkcjonują na przecięciu różnych systemów ucisku: patriarchatu, rasizmu, klasizmu, kolonialnej spuścizny. Ich doświadczenia różnią się w zależności od koloru skóry, pochodzenia, języka czy wykształcenia – i to właśnie czyni powieść bogatą w feministyczne niuanse.

Ciekawe, że Smith sięga po humor jako narzędzie emancypacji. Jej narracja, pełna ironii i dowcipu, obnaża absurdy męskich autorytetów i sztywności tradycji. Humor pozwala bohaterkom zachować godność w sytuacjach presji. „Białe zęby” przedstawiają zresztą patriarchat w wielu odsłonach: tradycyjny (Samad), kolonialno-religijny (Hortense), liberalno-protekcjonalny (Joyce). Każdy z tych bohaterów – mimo różnic – ogranicza kobiecą wolność. Smith nie moralizuje, lecz pokazuje skutki: frustrację, izolację, czasem autoironię bohaterek. Warto zwrócić uwagę, że mężczyźni w powieści – Archie, Samad, Marcus Chalfen – często są nieporadni lub narcystyczni. To odwrócenie tradycyjnego porządku, w którym to kobiety bywają przedstawiane jako słabsze.

Dla odmiany jednym z subtelnych, ale ważnych wątków powieści, jest solidarność kobiet. Alsana, Clara i Neena (siostrzenica Clary) tworzą nieformalną wspólnotę, w której wymieniają doświadczenia, krytykują mężczyzn i wspierają się. Irie, choć dorasta w poczuciu osamotnienia, również korzysta z kobiecego wsparcia, by odnaleźć siebie. Siła relacji kobiecych jest jedyną możliwą odpowiedzią na przemoc, a zarazem umożliwia autorce krytyczną analizę patriarchatu.

„Białe zęby” to powieść o poszukiwaniu kobiecej podmiotowości w warunkach, które utrudniają pełną autonomię. Smith demaskuje patriarchalne normy – zarówno w rodzinach imigranckich, jak i w białej klasie średniej – i pokazuje, że wyzwolenie wymaga nie tylko odwagi jednostek, ale także zmiany społecznych hierarchii. Zatem choć tekst nie jest wprost feministycznym manifestem, jego warstwa obyczajowa i ironiczny styl sprawiają, że kobiece głosy brzmią tu wyraźnie, domagając się zauważenia. „Białe zęby” udowadniają, że literatura postkolonialna może jednocześnie być krytyką patriarchatu, rasizmu i klasizmu, a feministyczne czytanie pozwala odkryć w tej powieści jeszcze większą głębię. 

Jest to zresztą możliwe dzięki wspaniałym kreacjom postaci. Smith potrafi stworzyć bardzo różnych, pełnokrwistych bohaterów z niezwykle odmiennych światów, ale każdy z nich pozostaje wiarygodny i zapada w pamięć. Nie ma tu uproszczeń ani stereotypów – każdy ma swoje wady i zalety. Z tym wiąże się niebywały humor i wspaniały styl narracji: lekki, momentami groteskowy, często bardzo celnie komentujący rzeczywistość. Ten ton pomaga znosić ciężar niezwykle trudnych tematów.

Trzeba też podkreślić nadzwyczaj szerokie spojrzenie, jakim Smith obejmuje społeczeństwo Londynu: nie tylko niewielką historię jednej rodziny, ale całą panoramę mieszkańców, historię migracji, rasowości, nauki, religii – co czyni powieść ambitną, znaczącą i niezwykle aktualną. Pomimo, że ma ona już ponad dwadzieścia lat, jej wiodące tematy – tożsamość imigrantów, rasizm, przynależność, dylemat między tradycją a nowoczesnością – są wciąż żywe i dyskutowane.

Te same zalety mogą być oczywiście postrzegane jako słabe strony powieści: przeciążenie liczbą wątków, zbyt szeroka perspektywa, chwilami utrata tempa, dość problematyczna, nieco absurdalna końcówka; irytujący, zbyt przesadzeni bohaterowie, z którymi czasem nie sposób sympatyzować i styl określany jako „hysterical realism” (nadmiar informacji, rozproszenie, zbyt wiele wydarzeń na raz, kosztem głębokiego psychologicznego portretu).A jednak "Białe zęby" pozostają do dzisiaj ważnym głosem literatury postkolonialnej i wielokulturowej. Smith pokazała, że brytyjska literatura może i powinna uwzględniać głosy imigrantów, ich potomków, a Londyn – jako miasto imigrantów – zasługuje na obszerny literacki obraz. Wpłynęło to na dyskusję o tożsamości narodowej, przynależności kulturowej, o tym, co znaczy być „Anglikiem” – szczególnie w kontekście społeczeństw wieloetnicznych. Jest to wreszcie przykład odważnego, wielowymiarowego debiutu, w którym co prawda można dostrzec typowe dla młodości literackiej mankamenty (np. momenty przesady, niespójności), które jednak sprawiają, że książka jest żywa i prowokująca. Smith przyjmując postawę obserwatora z humorem, empatią i ironią, pozwala czytelnikowi spojrzeć na świat imigrantów, na społeczeństwo brytyjskie i na samego siebie – z różnych perspektyw.


 

czwartek, 12 września 2024

Mai Mochizuki "Kawiarnia pod Pełnym Księżycem" (tłum. Barbara Słomka)

Książka Mai Mochizuki to drobna, pełna uroku powieść, która próbuje pogodzić dwie, wydawałoby się odległe ambicje: być zarazem „comfort book” — lekko podnoszącą na duchu opowieścią o stratowanych życiach — i współczesnym realizmem magicznym z silnym rdzeniem symbolicznym. Centralnym pomysłem jest tytułowa kawiarnia, pojawiająca się jedynie podczas pełni księżyca i prowadzona przez koty, które serwują nie tyle napoje, ile — w metaforycznym ujęciu — rozwiązania dla ludzi zbłąkanych w swoich wyborach życiowych. Pomysł jest prosty i znajomy: każdy klient otrzymuje to, czego w danym momencie najbardziej potrzebuje, a koty, konsultując gwiazdy, odsłaniają, gdzie życie mogło zboczyć z właściwej drogi. Ten koncept działa na poziomie mitotwórczym — kojarzy się z japońską tradycją opowieści o wdzięczności wobec zwierząt, i z archetypiczną potrzebą „miejsca, które leczy”.

Na plus należy zapisać lekkość stylu i subtelność tonu. Powieść nie przygniata moralitetami; raczej operuje krótkimi, skupionymi epizodami, które pozwalają czytelnikowi oddychać i wchodzić w intymne fragmenty biografii bohaterów — przegranego scenarzysty, reżysera, który utknął w rutynie, fryzjerki, marzącej o "czymś więcej" czy nieprzystosowanego do świata cyfrowego webmastera. Ten kolaż postaci o różnych problemach współtworzy łagodny rytm powieści: każda historia zaczyna się w klimacie melancholii i kończy się cichym, satysfakcjonującym „oddechem ulgi”. Ta przyjazna miękkość narracji określana jest trafnie jako „gentle fantasy”.

Jednak w tej samej prostocie kryje się główna wada książki: zbytnie uproszczenie, a nawet naiwność. Rozwiązania proponowane przez kawiarnię bywają zbyt dosłowne lub niewystarczająco uzasadnione fabularnie — jakby autorce zależało bardziej na terapeutycznym zakończeniu niż na dramatycznej konsekwencji wyborów postaci. Motyw astrologiczny, obecny w formie horoskopów i gwiezdnych wskazówek, nieraz pełni rolę dekoracyjną zamiast krytycznie eksplorować wpływ losu i wolnej woli. W efekcie lektura przypomina seans kojących aforyzmów — może i miły, ale naiwnie przewidywalny.

Mochizuki umiejętnie wykorzystuje symbolikę kotów, które są nie tylko słodkimi zwierzakami, ale postaciami, które funkcjonują na styku ironii i mądrości. Koty bywają przewodnikami, czasem lustrami odbijającymi ludzkie słabości. To jednak również element, który może zawęzić krąg odbiorców: miłośnicy kotów i klimatów „cozy” znajdą tu dużo dla siebie, czytelnicy oczekujący głębszej, moralnej ambiwalencji czy eksperymentu formalnego — mogą poczuć niedosyt. Myślę, że książka zyska tyluż entuzjastów, chwalących ciepło i uspokajającą aurę, co i krytyków, zarzucających słodkawą naiwność. 

Podsumowując: "Kawiarnia..." to literacka herbatka z dodatkiem kremowej śmietanki — lektura idealna na pochmurny wieczór, kiedy potrzebujemy prostego katharsis. Jej zalety to liryczny język, walor terapeutyczny i umiejętność tworzenia przyjaznej atmosfery; jej wady — konwencyjne, naiwne zakończenia, miejscami powierzchowne potraktowanie motywów i skłonność do uproszczeń. Dla czytelników szukających ciepła, delikatnego uroku i odrobiny magii książka będzie satysfakcjonująca; dla tych, którzy oczekują literackiej prowokacji czy wyrafinowanej ironii — pozostawi wrażenie dojmującego niedosytu. Nie nastawiajmy się na intelektualne wyzwanie ;-)


 

piątek, 6 września 2024

Artem Czech "Punkt zerowy" (tłum. Marek S. Zadura)

Inne oblicze wojny w Ukrainie - codzienność żołnierza, który z cierpliwością, a nawet pewnym stoicyzmem znosi nieudolność logistyki i brak organizacji dostaw, trudne warunki na froncie, rozstanie z rodziną, codzienność w towarzystwie zagrożenia i śmierci, niezrozumienia ze strony miejscowej ludność, mającej w nosie, kto i po co tu stacjonuje: separatyści, czy armia ukraińska...

Czech przyjmuje formę osobistego dziennika, w którym opisuje swoje doświadczenia jako ochotnik w Donbasie. Jego narracja jest bezpośrednia, szczera i pełna emocji, unika patosu i heroizacji, skupiając się na codziennym życiu żołnierzy, ich lękach, zmęczeniu i nadziei. Jest to styl, który balansuje między reportażem a literaturą faktu, co sprawia, że książka jest zarówno informacyjna, jak i literacko wartościowa.

Książka chwilami nostalgiczna i smutna, chwilami skrzy się humorem, czasem przygnębia i przytłacza rozpaczą, najczęściej obnaża straszliwą nudę frontowych wacht, nieodżywienia, braku odzieży, zimna i marzenia, żeby wreszcie to się skończyło. Bez heroizmu, bez hymnów, bez wzniosłych słów. 

poniedziałek, 8 lipca 2024

Ryszard Koziołek "Czytać, dużo czytać"

Zbiór esejów, który stanowi głęboki i wieloaspektowy hołd dla literatury jako narzędzia kształtującego nie tylko jednostkowe doświadczenie, ale i społeczne wspólnoty. Przede wszystkim jednak ta książka jest świadectwem erudycji autora oraz jego zaangażowania w sprawy współczesnej kultury i edukacji.

Koziołek rozpoczyna swoją refleksję od stwierdzenia, że literatura jest najskromniejszą z sztuk – jej medium to jedynie czarne znaki na papierze. Jednak to właśnie te znaki, odpowiednio zestawione, potrafią wywołać w nas głębokie emocje i przemyślenia. Literatura działa na nas najskuteczniej ze wszystkich znaków opisujących świat, ponieważ angażuje wyobraźnię i zdolność do empatii.

Autor ukazuje, jak literatura może wpływać na nasze myślenie i emocje, a także jak przyczynia się do zrozumienia złożoności współczesnych problemów społecznych. Wskazuje na jej rolę w budowaniu wspólnoty, otwieraniu przestrzeni dyskusji i łączeniu doświadczeń. Literatura to nie tylko forma rozrywki, ale przede wszystkim narzędzie do kształtowania mądrego i dojrzałego społeczeństwa.

„Czytać, dużo czytać” to zbiór różnorodnych tekstów, które łączą w sobie elementy literaturoznawstwa, filozofii, socjologii i kulturoznawstwa. Koziołek analizuje zarówno klasyczne dzieła literackie, jak i współczesne zjawiska kulturowe, takie jak popularność seriali czy wpływ pisarstwa Darwina na twórczość tamtych czasów. Wśród omawianych autorów znajdują się m.in. Olga Tokarczuk, Jerzy Pilch, Marcin Luter czy Nikos Kazantzakis.

Każdy esej to popis głębokiej analizy i refleksji, który nie tylko przybliża omawiane dzieła, ale także skłania do zastanowienia się nad ich miejscem w naszej kulturze i życiu codziennym. Koziołek nie boi się poruszać tematów kontrowersyjnych czy trudnych, takich jak rasizm czy polityczna poprawność, pokazując, jak literatura może służyć jako przestrzeń do rozmowy o tych kwestiach.

Przyznam, że nieco irytujący może być brak spójnego klucza doboru tekstów, gdyż sprawia wrażenie chaosu. Niektóre eseje wydają się być jedynie odświeżonymi wersjami wcześniejszych publikacji, co jakoś zawsze budzi we mnie wątpliwości co do oryginalności materiału. Niemniej jest to książka, która z pewnością zainteresuje każdego, kto pragnie zgłębić rolę literatury w kształtowaniu naszej rzeczywistości.


 

 

sobota, 6 lipca 2024

Konstanty Gebert "Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło"

Jest to monumentalna praca, która stanowi głęboką analizę historii ludobójstw XX i XXI wieku. Autor, dziennikarz i publicysta o żydowskich korzeniach, podejmuje się zadania ukazania mechanizmów stojących za masowymi zbrodniami, ich społecznym i psychologicznym kontekstem oraz skutkami, jakie niosą dla ofiar i sprawców.

Arcyważna, znakomicie napisana, dogłębnie i mądrze. Gebert nie tylko docieka istoty ludobójstwa analizując największe zbrodnie XIX i XX wieku, ale także wskazuje, że odpowiedzialność za większość z nich należy przypisać nie tylko tym nacjom, które bezpośrednio uwikłane są w konflikt, ale także - coraz częściej - krajom ościennym, a nawet społeczności międzynarodowej.

Gebert przedstawia w swojej książce osiem kluczowych przypadków ludobójstw: eksterminację ludu Herero przez Niemców w Namibii, rzeź Ormian w Imperium Osmańskim, Hołodomor na Ukrainie, Holokaust Żydów, zagładę Romów i Sinti, ludobójstwo dokonane przez Czerwonych Khmerów, masakrę Tutsi w Rwandzie oraz zbrodnie w Bośni i Hercegowinie. Każdy z tych przypadków jest analizowany z różnych perspektyw: historycznej, politycznej, społecznej i psychologicznej. (Niezwykle interesujący i nieznany mi wcześniej jest wątek udziału Tadeusza Mazowieckiego w pracach ONZ w czasie ludobójstwa w Bośni. Poruszająca jest także analiza odpowiedzialności mocarstw kolonialnych za powtarzające się zbrodnie ludobójstwa w Rwandzie).

Autor nie ogranicza się jedynie do przedstawienia faktów, lecz stara się zrozumieć mechanizmy, które prowadzą do takich zbrodni. Analizuje ideologie, które uzasadniają przemoc, procesy dehumanizacji ofiar oraz rolę państwa i instytucji w organizowaniu i usprawiedliwianiu ludobójstw. Gebert zwraca uwagę na to, jak łatwo można przekonać społeczeństwo do akceptacji przemocy wobec „innych”, gdy ci zostaną uznani za zagrożenie lub niegodnych życia.

W obliczu współczesnych zagrożeń, takich jak wzrost nacjonalizmów, ksenofobii i dehumanizacji „innych”, książka Geberta staje się ważnym głosem ostrzegawczym. Przypomina, że pamięć o przeszłości i edukacja są kluczowe w zapobieganiu powtarzaniu się tragedii. Najbardziej wstrząsająca jest chyba świadomość, że swoją obojętnością niejako wspieramy ludobójców za każdym razem, kiedy nie stać nas na protest. Nietrudno odnaleźć analogię w dzisiejszym świecie, kiedy milczymy o tym co dzieje się na granicy z Białorusią, kiedy mordowani są cywile w Ukrainie, kiedy patrzymy bezsilnie na wydarzenia w Gazie i kiedy toną uchodźcy w Morzu Śródziemnym... 

Autor posługuje się bogatym warsztatem dziennikarskim, łącząc rzetelną dokumentację z narracją, która angażuje emocjonalnie. Wykorzystuje liczne źródła, w tym wywiady z ocalałymi, świadkami i ekspertami, co dodaje książce autentyczności i głębi.

„Ostateczne rozwiązania” to nie tylko analiza przeszłości, ale także apel o odpowiedzialność współczesnych społeczeństw. Gebert wskazuje na niebezpieczeństwo zapomnienia o przeszłych zbrodniach oraz na konieczność edukacji i pamięci historycznej. Podkreśla, że ignorowanie ostrzeżeń przed powtarzaniem się ludobójstw może prowadzić do ich ponownego wystąpienia.

Książka skłania do refleksji nad naturą zła, ludzką podatnością na manipulację i rolą jednostki w obliczu systemowej przemocy. Jest to lektura obowiązkowa dla tych, którzy pragną zrozumieć mechanizmy prowadzące do najcięższych zbrodni w historii ludzkości i wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość.

„Ostateczne rozwiązania” łączą rzetelną analizę historyczną z głęboką refleksją nad kondycją ludzką. Jest to książka, która nie pozostawia czytelnika obojętnym i zmusza do przemyśleń nad tym, jak łatwo można przekroczyć granice moralności i człowieczeństwa.


 

czwartek, 6 czerwca 2024

Elif Şafak "Lustra miasta" (tłum. Anna Akbike Sulimowicz)


Pierwsza książka Safak, którą z niechęcią odkładam - męcząca i skrajnie różna od wszystkich innych, które czytałam i bardzo sobie cenię. Ale dla porządku: jest to powieść osadzona w Madrycie XVII wieku, która łączy elementy historyczne z filozoficznymi refleksjami na temat tożsamości, pamięci i relacji międzyludzkich. Książka skupia się na losach rodziny Pereirów, portugalskich Żydów, którzy osiedlili się w Hiszpanii po wypędzeniu Żydów z Portugalii. Głównym bohaterem jest Miguel, młodszy syn rodziny, który stara się odnaleźć swoje miejsce w świecie pełnym sprzeczności i napięć.

Powieść jest napisana w formie wielogłosowej, z perspektywy różnych postaci, co zapewne w zamierzeniu autorki miało pozwolić czytelnikowi na głębsze zrozumienie ich motywacji i przeżyć. Narracja przeplata się między przeszłością a teraźniejszością, tworząc mozaikę wspomnień, marzeń i refleksji. Obfitość detali, metafor i symboli nadaje książce głębię i wielowarstwowość. Ja się jednak w tym potwornie gubiłam.

Tematyka wydała mi się frapująca - kwestie tożsamości indywidualnej i zbiorowej rozpatrywane są z perspektywy rodziny Pereirów, zmagającej się z pytaniem, kim są i do jakiej społeczności należą, zwłaszcza w kontekście religijnym i kulturowym. Motyw lustra, obecny w tytule, symbolizuje poszukiwanie siebie i konfrontację z własnym odbiciem, zarówno dosłownym, jak i metaforycznym.

Innym ważnym tematem jest relacja między nauką a religią. Miguel, będąc lekarzem, stara się pogodzić swoje racjonalne podejście do świata z duchowymi poszukiwaniami swojej rodziny. Konflikt ten ukazuje napięcie między tradycją a nowoczesnością, wiarą a rozumem.

Niestety, język pełen poetyckich obrazów i głębokich refleksji, w połączeniu z tak wielowymiarową problematyką sprawia, że książka jest niezwykle wymagająca.



wtorek, 4 czerwca 2024

Mikołaj Grynberg "Jezus umarł w Polsce"

Niezwykle poruszający reportaż, który ukazuje dramat uchodźców na polsko-białoruskiej granicy oraz reakcję polskiego społeczeństwa na ten kryzys humanitarny. Książka składa się z dwudziestu rozmów z osobami, które na własnej skórze doświadczyły trudów pomocy uchodźcom lub były świadkami brutalnych działań służb granicznych.

Grynberg nie stawia się w roli eksperta, lecz dokumentalisty, który daje głos osobom na co dzień zmagającym się z kryzysem migracyjnym: wolontariuszom, lekarzom, mieszkańcom wschodnich terenów Polski oraz strażnikom granicznym. Ich historie ukazują złożoność sytuacji – od heroicznych aktów pomocy po moralne dylematy związane z wykonywaniem rozkazów.

Lektura tej książki wywołuje naprawdę silne emocje. Oczywiste są pytania o granice człowieczeństwa i solidarności. Opowieści o dzieciach zamarzających w lesie, ludziach umierających z wycieńczenia oraz o strachu przed represjami ze strony służb granicznych są wstrząsające i pozostają w pamięci na długo.

Ale dla mnie szokiem było także uświadomienie sobie, że ci, którzy niosą pomoc często bywają przedmiotem ataków ze strony przerażonych migrantów, którzy przekonani są, że mają do czynienia z oszustami, którzy zawiedli ich wcześniej, porzucili na pastwę losu, pomimo że mieli zapłacone za przerzut, albo zjawiają się za późno i nie czekali w umówionym miejscu. W efekcie to niosący pomoc odpowiadają za ludzi żyjący z przemytu uchodźców, albo nawet handlu ludźmi.

Książka otwiera oczy na wiele niuansów wiążących się z problemem kryzysu humanitarnego na wschodniej granicy Polski. A jednak spotkała się z różnymi reakcjami. Niektórzy zarzucają Grynbergowi jednostronność i brak głosu przedstawicieli służb granicznych, co może prowadzić do uproszczeń w ocenie sytuacji. Inni podkreślają, że autor nie stawia się w roli sędziego, lecz dokumentalisty, który stara się ukazać rzeczywistość oczami tych, którzy są bezpośrednio zaangażowani w pomoc lub jej brak.

Dla mnie jest to ważne świadectwo współczesnego kryzysu humanitarnego i apel o większą wrażliwość oraz odpowiedzialność za drugiego człowieka. A zarazem straszliwe oskarżenie państwa, które nie wypełnia należycie swojej roli.


 

środa, 29 maja 2024

Bernd Heinrich "Drzewa w moim lesie" (tłum. Michał Szczubiałka)


 Połączenie pamiętnika, eseju naukowego i medytacji nad naturą. To książka, która nie tylko podaje fakty, ale pozwala poczuć las. Bernd Heinrich, biolog, profesor i badacz przyrody znany z literatury popularnonaukowej, od wielu dekad zajmuje się obserwacją natury – zwłaszcza lasów, ptaków, owadów. Kiedy kupił działkę w Maine uczynił las swoim laboratorium: miejscem obserwacji, eksperymentu, życia blisko natury. "Drzewa w moim lesie" to zbiór esejów/leśnych refleksji, których punktem wyjścia są wieloletnie doświadczenia autora – zarówno naukowe, jak i osobiste — z jego własnym lasem. Celem tej opowieście jest nie tylko przekazywanie wiedzy botanicznej, ekologicznej, biologicznej, ale także pokazanie lasu jako wspólnoty żywych istot, związków między nimi i ich relacji z człowiekiem. 

Książka składa się z ponad dwudziestu krótkich esejów. Każdy koncentruje się na innym aspekcie życia drzew, lasu czy ekosystemu — od budowy i wzrostu, przez ewolucję, adaptacje, geometrię drzewa, życie płciowe, nasiona, grzyby, mrówki, grzyby, padlinę, drzewa umierające, ptaki, interakcje międzygatunkowe. Autor często zaczyna od własnych obserwacji – opisu konkretnego drzewa, momentu, zjawiska – i rozwija temat, sięgając do literatury naukowej, przytaczając przykłady, dane, eksperymenty. Z jednej strony mamy mikro-skale: siewki, procesy biochemiczne, geometrię, struktury drewna; z drugiej — makro: cały las, zmiany długoterminowe, ekonomię leśnictwa, zarządzanie lasem, wpływ człowieka.

Książka łączy wiele dziedzin nauki — matematyki, inżynierii, ekologii, zoologii, leśnictwa — aby pokazać, jak drzewo funkcjonuje we wszystkich warstwach: fizycznej, biochemicznej, ekologicznej.  Heinrich nie ogranicza się do pięknych obrazów lasu, ale bada także trudne, mniej widowiskowe aspekty: śmierć drzew, konkurencję, stres, adaptacje do warunków środowiskowych, wpływ przeszłości (np. dawnych pastwisk, pożarów) na obecny stan lasu. To daje poczucie całościowego zrozumienia, że las to dynamiczny organizm, nie statyczna dekoracja. 

Autor pisze z widoczną pasją i szacunkiem dla natury. Jego obserwacje nie są anonimowe – mamy świadomość, że sam jest częścią tego systemu, że to jego teren, że ma emocjonalny stosunek. To sprawia, że treść staje się bardziej przystępna, ludzka, niż czysto akademickie opracowanie, ale zarazem Heinrich łączy dane naukowe, badania, obserwacje terenowe — co daje wagę temu, co pisze. 

Nieco męczyły mnie momenty, w których Heinrich nadmiernie rozwodził się nad swoimi przeżyciami, natomiast detale biologiczne, biochemiczne czy fizjologiczne były pasjonujące, choć czytelnik bez pewnego przygotowania naukowego może tu z kolei odczuwać trudności. Nie wszystkie pojęcia są bowiem objaśniane w taki sposób, by były intuicyjne dla laików, choć autor stara się, by były przystępne. Wydaje się, że książka zyskałaby na większej liczbie ilustracji, które mogłyby pomóc w zobrazowaniu niektórych zagadnień (budowa drzewa, grzyby, niższe organizmy, relacje niewidoczne gołym okiem).

Człowiek często nie dostrzega, że las to coś więcej niż surowiec. Heinrich wskazuje na konieczność zmiany spojrzenia: las nie tylko zasobem do wycinania, ale środowiskiem pełnym życia, relacji, historii, a że ochrona różnorodności, respektowanie naturalnych procesów (np. śmierć, rozkład materii organicznej, interakcje międzygatunkowe) mają kluczowe znaczenie.

Autor podkreśla, że działania lokalne – nawet na niewielką skalę – mogą mieć znaczenie, jeśli są prowadzone świadomie. Heinrich sam, zarządzając swoim lasem, pokazuje, że można łączyć troskę o środowisko z praktycznym podejściem (np. selektywny wyrąb, sadzenie, ochrona gleby, wspieranie różnorodności). To przesłanie bliskie współczesnym wyzwaniom: zmiany klimatyczne, utrata siedlisk, monokultury leśne etc.



Joyce Carol Oates "Walet Pik" (tłum. Agnieszka Walulik)

Joyce Carol Oates, znana głównie jako twórczyni wybitnych dzieł obyczajowych, poruszających różnorodne rany amerykańskiej duszy i w tej roli od lat wymieniana jako jedna z kandydatek do literackiej nagrody Nobla, tym razem występuje w roli autorki kryminału. I trzeba jej przyznać, że literatury grozy to jej drugi żywioł! 

„Walet Pik” to przykład takiej „lżejszej” formy jej twórczości. Nieprzypadkowo w książce wielokrotnie pojawia się nazwisko Stephena Kinga – z nim porównuje się Rush (główny bohater), z nim próbuje korespondować, również Kinga o plagiat oskarża jedna z ważnych bohaterek, pani Haider.

Cały „Walet Pik” jest bardzo mocno „kingowski” w treści. Wątek przejmowania kontroli nad bohaterem przez jego mroczne wcielenie kojarzy się z „Lśnieniem”, z „Tajemnym ogrodem, tajemnym oknem” i wieloma innymi dziełami króla horroru, z kolei relacja Rusha i pani Haider jest czymś w rodzaju „Misery” à rebours. Są tu także liczne odniesienia do innych mistrzów grozy (w tym Poe) i smaczków takich można doszukiwać się bez końca.

Zresztą wyśmienity styl literacki i wspomniane aluzje — wykorzystanie motywów klasycznych, odniesienia do horroru, noir, jak również do literackiego establishmentu, daje bezcenną wielowarstwowość. Nie jest to zwykły thriller, lecz coś więcej — refleksja nad naturą pisania, granicą między fikcją a rzeczywistością.

Ale jednym z głównych tematów książki są pisarskie traumy – obawa przed odrzuceniem czytelniczym, udręki porównywania się z innymi twórcami, poczucie niepewności, co do własnej pozycji w literackim światku, lęki o utratę natchnienia, strach przed oskarżeniami o plagiat. Oates ubiera te traumy w lekką formę łatwo przyswajalnego thrillera. Pierwszoosobowa perspektywa pozwala ukryć przez wiele stron prawdziwy charakter głównego bohatera, jego autentyczne oblicze odsłaniane jest stopniowo i nieco między wierszami, swego rodzaju żartem literackim będzie też odkrycie, że w pewnym sensie czytamy obecnie powieści nie Oates a samego Waleta Pik. 

Jedyne czego w książce Oates brakuje to dobrego zwieńczenia – wydaje się finał jest nieco zbyt banalny i oczywisty, a książka urywa się zbyt gwałtownie.