Konkluzja tej książki-reportażu jest brutalnie prosta: "Gwałt jest wojennym orężem w tym samym stopniu co maczeta, pałka czy kałasznikow”. Autorka przytacza słowa Susan Brownmiller:
Uświadomienie sobie przez mężczyznę, że jego genitalia mogą służyć za budzącą postrach broń, trzeba zaliczyć do najważniejszych odkryć czasów prehistorycznych, obok wykorzystania ognia i pierwszego prymitywnego kamiennego topora (Against Our Will z 1975 r.).
Ta książka pozostawia tak silne wrażenie, że trudno potem wrócić do codziennych zajęć. Jest wstrząsająca i tym bardziej przerażająca, że dotyczy faktów. Wydarzenia, którymi dzielą się z reporterką kobiety z różnych stron świata, miały miejsce w nieodległej przeszłości. Podobne wydarzenia stanowią codzienność dzisiejszej, ogarniętej wojną Ukrainy („Rosjanie gwałcą nawet niemowlęta”; „Roczny chłopiec, 78-latek i trojaczki. Coraz więcej zgłoszeń gwałtów dokonanych przez Rosjan”; „Pięciu Rosjan zgwałciło 14-latkę”; „Rosjanie zgwałcili, a potem zabili matkę i siostrę 17-latki. Przez 4 dni mieszkała ze zwłokami”; „Rosjanie gwałcili chłopca, jego matkę przywiązali do krzesła”; „Rosjanie gwałcili 25 dziewcząt i kobiet w piwnicy w Buczy”).
Trudno uwierzyć, jak niewiele dzieli nas od podobnych zagrożeń. Trudno uwierzyć, że w czasach istnienia ONZ, trybunałów i organizacji międzynarodowych, sprawy gwałtów wojennych i niewolnictwa seksualnego nadal nie mogą się doczekać uznania za zbrodnie przeciw ludzkości. że kobiety, które pokonują straszliwy opór przed mówieniem i narażają się na wtórną traumę, są latami zbywane lub w nieskończoność przepytywane, a żaden sąd nie jest w stanie po prostu rozliczyć zbrodni wojennych - tylko dlatego, że nadal utrzymuje się przekonanie, że wojna to sprawa mężczyzn. Dlaczego zatem jej ofiarami padają najbardziej bezbronni - i pozostają bezbronnymi nawet w otoczeniu tych, którzy mają obowiązek nieść im pomoc?
Autorka pisze o tym, że trafiła do dziennikarstwa wojennego przez przypadek. Jednak nie interesowały jej relacjonowane powszechnie w mediach działania wojenne, lecz to, co „działo się za linią frontu - jak ludzie organizują sobie życie, zapewniają jedzenie, edukację i dach nad głową dzieciom i jak chronią starszych, gdy wokół rozpętuje się piekło”. Siłą rzeczy bohaterkami jej reportaży musiały się stać głównie kobiety, bo to one toczą najstraszliwsza i najbardziej nierówną walkę - pozbawione broni i jakichkolwiek innych zasobów muszą ochronić siebie i najbliższych. Nie doczekają się chwały ani pomników, poniewierane, narażone w każdej chwili na ból, gwałt i śmierć, pozostaną bezimiennymi ofiarami, nawet jeśli w rzeczywistości dokonują wyczynów, na które nie byłoby stać wielu mężczyzn. Ich wysiłki i osiągnięcia są nieistotne i powszednie. Żadne media nie śledzą poczynań matki, która zdołała nakarmić dziecko nie mając nic poza mchem.
Może właśnie dlatego Lamb w swoich wojennych reportażach dużo miejsca poświęca sytuacji kobiet. W książce „Nasze ciała, ich pole bitwy” oddaje głos tym z nich, które przeżyły piekło wojny. Rozmawia z porwanymi przez członków ISIS jezydkami, nigeryjskimi uczennicami uprowadzonymi przez Boku Haram, kobietami z plemienia Tutsi, muzułmankami gwałconymi przez bośniackich Serbów, japońskimi niewolnicami seksualnymi czy kobietami bengalskiego pochodzenia krzywdzonymi przez pakistańskich żołnierzy w czasie wojny między Indami, Pakistanem i Bangladeszem.
Wspólnym mianownikiem tych rozmów jest zbrodnia na niewinnych kobietach i ich dzieciach. Bestialskie zabójstwa i popełnione ze szczególnym okrucieństwem gwałty, a co za tym idzie długoletnie traumy, wzmagane przez poczucie, że wydarzenia te nikogo nie obchodzą lub celowo są zapominane w imię dzisiejszych sojuszy, układów politycznych i gospodarczych albo po prostu dlatego, że słowa i opowieści nie mogą być uznane za dowód nawet jeśli dotyczą masowych gwałtów i tysięcy relacji.
Dla kobiet, z którymi rozmawia Lamb, wojna nadal trwa. Nie tylko dlatego, że stanowi nieuleczalną traumę. Trwa także dosłownie, jako nierówna, żmudna i bolesna walka o sprawiedliwość. Często zakończona porażką.
Gwałt wojenny nie jest i nie może być traktowany jako sprawa indywidualna, choć nie pisze się o nim w żadnych książkach historycznych. Po gwałt sięga się zawsze w tym samym celu. "Odkąd człowiek - mężczyzna - ruszył na wojnę, brał siłą kobiety, czy to po to, by upokorzyć wroga, dokonać zemsty, zaspokoić żądzę, czy po prostu dlatego, że mógł. (…) W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat grupy fanatyków religijnych i etnicznych szowinistów (…) stosowały gwałt jako celową strategię, niemal broń masowego rażenia, nie tylko po to, by niszczyć godność i terroryzować społeczności, ale także aby wyeliminować tych, których uważają za etnicznych wrogów albo niewiernych".
Gwałt wojenny jest bronią nie tylko skuteczną, ale także długofalową - nie kończy się wraz z porzuceniem ofiary. Rujnuje jej życie w sensie psychicznym, często fizycznym (okaleczenia bywają trwałe i wykluczają normalne funkcjonowanie, szczególnie wtedy, gdy dotyczą małych dziewczynek) a także społecznym, kiedy ofiara gwałtu odrzucana jest przez własną społeczność, obwiniana za to, co zaszło lub podejrzewana o osiąganie korzyści, w przypadku gdy gwałt mylnie utożsamiany jest z kolaboracją i prostytucją. Dramatyczne okazują się wybory moralne kobiet, które muszą zdecydować, czy żyć "normalnie" czy nagłośnić sprawę gwałtu, aby domagać się sprawiedliwości.
Niektórzy w wiosce twierdzili, że jestem nieczysta, więc nie powinnam tam mieszkać. Mówili mi: „powinnaś była się zabić zamiast znosić tę hańbę”, a ja często myślałam, że mają rację, bo to, co zrobili Pakistańczycy, i tak mnie zabiło. Kiedy nasze córki wychodziły za mąż, musieliśmy płacić większy posag, bo ludzie nie chcieli mieć z nami nic wspólnego. Kilka lat temu wystąpiłam w telewizji, żeby opowiedzieć o byciu birangona, i mój zięć był bardzo zły. Rozwiódł się z moją córką, a ona się na mnie wściekła. „Mnie życie też zrujnowałaś”, tak mi powiedziała.
Poraża fragment poświęcony pracy Denisa Mukwege - laureata Pokojowej Nagrody Nobla z 2018 r., który jest kongijskim ginekologiem specjalizującym się w leczeniu ofiar gwałtów zbiorowych. Prowadzony przez niego szpital udziela pomocy medycznej, psychologicznej, prawnej i dodatkowo prowadzi działalność edukacyjną. Według szacunków podczas II wojny domowej w Demokratycznej Republice Konga około 200 tys. kobiet padło ofiarami gwałtów. Do szpitala dr. Mukwege trafiały nawet… kilkumiesięczne zgwałcone noworodki.
Lamb poświęcona sporo miejsca tym, którzy niosą pomoc, ale takich ludzi i miejsc jest za mało. A społeczność międzynarodowa wciąż za mało robi dla ofiar, które najczęściej nie mogą liczyć nawet na pomoc ze strony własnego państwa.
W ciągu dwudziestu jeden lat istnienia Międzynarodowy Trybunał Karny nie skazał ani jednego oskarżonego o gwałt wojenny. Jedyny wyrok skazujący został obalony po apelacji.
Kobiety, które jednak zdecydowały się zeznawać, walczyć o sprawiedliwość, często były zastraszone, dostawały pogróżki, a nawet odwracała się od nich rodzina. Lamb opisując działania Trybunałów powołanych dla Rwandy i Bośni, pokazuje jak ogromnej determinacji trzeba było, aby zbrodniarzy wojennych sądzono również właśnie za gwałt. Zdarzało się, że prokuratorzy nie chcieli rozszerzać aktów oskarżenia o zbrodnie przemocy seksualnej. Podobnie działały sądy w Argentynie, które zbrodnię gwałtu rozliczały na równi z torturami, mimo że kobiety te były i gwałcone, i torturowane.
Mimo upływu wieków gwałt pozostaje najbardziej dostępnym narzędziem zbrodni, przenikającym całe atakowane przez wroga społeczeństwo. Jego ślad niesie się przez pokolenia, czyniąc z tych, którzy doświadczyli gwałtu — bezpośrednio i pośrednio — na zawsze skrzywdzonych i słabszych. Czy istnieje szansa, że inaczej stanie się po wojnie w Ukrainie? Czy skrzywdzeni cywile doczekają się jakiejkolwiek formy zadośćuczynienia? Czy zbrodniarze tym razem zostaną rozliczeni? Zapis szokującej podróży Christiny Lamb przez Afrykę, Azję, Europę i Amerykę Południową każe wątpić w tak nagłą zmianę nastawienia...