Mamy tu odniesienia do Hitchcocka, mamy - niebezpiecznie blisko - Żony ze Stepford i Miasteczko Pleasantville. Trochę zaspoileruję, ale oczywista jest także fascynacja Matrixem, a nawet zauroczenie Zakochanym bez pamięci. Jest lęk przed sekciarstwem w stylu Palo Alto (Krąg), wiecznie żywy strach przed incelami oraz patriarchalnymi ciągotami partnerów, którym partnerstwo niekoniecznie odpowiada.
Ale jest też o prawie wyboru własnej drogi życia, nawet jeśli nie przypomina cukierkowego snu powojennej Ameryki. Jest o sile wspomnień, o prawie do zagubienia w świecie sukcesu i spełnionych marzeń, jest o przemocy wobec myślących inaczej, jest o małej zbiorowości zdolnej do terroru w imię wyznawanych wartości i o absolutnym braku intymności i prywatności w świecie pozornego ideału. Jest o narzuconych standardach marzeń i koszmarze, jaki może ukrywać się po cieniutką warstwą chromu amerykańskich przedmieść (tu nasuwa się odniesienie do Suburbiconu).
Idea równoległej rzeczywistości rozegrana jest tu mniej zrozumiale niż w Matriksie - ale jeśli odpuścić sobie krytykę pewnych niedociągnięć - nie jest to zły film!