"Lud. Z grenlandzkiej wyspy" to reportaż: ważny, pięknie napisany i bogaty w treść. Ilona Wiśniewska pozwala nam spojrzeć za kulisy życia Grenlandczyków — nie przez pryzmat turystycznego zachwytu ani jedynie przez chłód arktycznej przyrody, ale przez pryzmat ludzkiego losu, tęsknoty, oporu i miłości do miejsca, które — mimo izolacji — pozostaje pełne życia.
Jest to osobista, wrażliwa i zarazem bardzo mocna próba przyjrzenia się bliżej Grenlandii — nie tej monumentalnej Grenlandii przyrody i lodu, ale ludziom żyjącym między kulturami, między tradycją a współczesnością. Autorka spędziła tam kilka miesięcy, pracując jako wolontariuszka w domu dziecka w Uummannaq, dlatego Grenlandia w jej ujęciu nie jest miejscem egzotycznym tylko dla egzotyki — jest to przestrzeń trudna, zimna, surowa, ale jednocześnie bardzo żywa, pełna ludzi, którzy kochają, cierpią, tęsknią, walczą o zachowanie swojej kultury i języka. Jest to zarazem opowieść o tym, co to znaczy być Grenlandczykiem: opowieść o dumie, ale też o rozdarciu – między polityką duńską a własną tożsamością, między tym, co przeszłe, a co współczesne.
Niesamowitą stroną tego reportażu jest nadzwyczajna empatia autorki i bliski kontakt z bohaterami. Wiśniewska nie obserwuje ich z dystansu — mieszka z nimi, pracuje, rozmawia. Dzięki temu portrety mieszkańców Uummannaq są pełne niuansów. Poznajemy zarówno młodzież, która była wysyłana do szkół w Danii, tracąc język i część kultury, jak i tych, którzy pozostali, łowią ryby spod lodu, troszczą się o dom, naturę, przeszłość.
Autorka pokazuje, jak silny związek Grenlandczyków z naturą: morzem, lodem, rytmem dnia i roku. Natura nie jest tylko tłem, lecz częścią ich tożsamości, źródłem praktycznych wyzwań, ale też pocieszenia. Grenlandzka kultura myślenia o naturze nakazuje wielki dla niej szacunek: każde zwierzę, każda rzecz ma wartość – to obraz często powracający w wypowiedziach rozmówców.
Wiele fragmentów Wiśniewska poświęciła konsekwencjom polityki duńskiej: wysyłaniu dzieci na edukację do Danii, wychowywaniu ich z dala od języka grenlandzkiego, zacieraniu tradycji, utracie poczucia przynależności. To ważny i bolesny wątek. Autorka nie upraszcza, pokazuje sprzeczności: tęsknotę, opór, kompromisy – i to, jak Grenlandczycy sami próbują budować swoją przyszłość.
Książka nie jest suchym zbiorem faktów — Wiśniewska wplata własne obserwacje, momenty autokrytyki, humor, ciszę. To sprawia, że lektura tego reportażu jest niezwykle ludzka, autentyczna, bardziej dostępna.
Jeśli miałabym wysunąć jakiekolwiek zastrzeżenia to może głównie byłby to brak całościowego kontekstu historyczno-politycznego. Choć są fragmenty opisujące kolonializm duński i problemy edukacyjne, nie zawsze dostajemy pełny obraz systemowych ram (np. polityki Danii wobec Grenlandii, ekonomicznego uzależnienia, zmiany klimatu). Chciałąbym, aby te wątki były nieco silniej rozbudowane.
Momentami książka przeskakuje z jednej opowieści do drugiej, bywa, że wraca do podobnych tematów, co jest naturalne w reportażu, ale czasem brakowało mi linearności, prowadzenia historii od początku do końca. Ponadto uczestnictwo autorki w większości wydarzeń powodowało jej wyraźny wpływ na narrację.
"Lud. Z grenlandzkiej wyspy" to nie tylko książka dla osób zainteresowanych kulturami północnymi, czy współczesnym życiem Innuitów, ale także metaproblemami: wpływem kolonializmu na wspólnoty lokalne, refleksją nad tożsamością (jak język, pamięć, tradycja pomagają albo utrudniają bycie sobą) i literaturą podróży, która jest dialogiem ze światem i miejscem. Na pewno nie jest to lektury relaksującej — momentami jest mocna, trudna, czasem przygnębiająca. No i na pewno nie jest to przewodnik turystyczny ;-)