Hadegorn, od lat 80. mieszkająca w Australii, zauroczyła mnie już powieścią graficzną Totalnie nie nostalgia z rysunkami Jacka Frąsia (2017r.). Teraz uderza w czułe punkty feminizmu wdzięczną książką Twarz, brzuch, głowa, podejmując niełatwy temat wielopoziomowego wstydu z jakim dzień po dniu zmagają się kobiety. Autorką rysunków tym razem jest Ola
Szmida (pokochałam jej prace od pierwszego wejrzenia!), nagradzana ilustratorka i reżyserka filmów animowanych. Obie razem wspaniale pokazują, że jest miejsce dla kobiet w powieści graficznej. I to wcale nie za cenę tworzenia komiksów dla dzieci albo fantastyki dla geeków.
To książka dla mnie - kobiety niewidzialnej. Kobiety, która - jak szara mysz - idąc ulicą nie wzbudza ani niechęci, ani podziwu. Nie ma jej, bo w pewnym wieku kobiety przestają istnieć. Jeszcze nie staruchy, już nie apetyczne "milfy". Kobiety, które nie wiedzą, czy jeszcze walczyć o wygląd, czy już i tak nie warto. A może nie wypada? Przecież po stu latach walki feminizmu o wyzwolenie spod dyktatu wyglądu nie sposób nawet przyznać, że może chciałoby się coś zrobić z tymi zmarszczkami, jakoś dodać głębi spojrzeniu, może nieco wydłużyć te rzęsy....
Ja też widuję w lustrze tę obcą babę, która najwyraźniej zjadła śliczną 20-latkę, jaką niedawno jeszcze byłam. Hagedorn posługuje się (za Simone de Beauvoir) terminem "obca kobieta". Proces starzenia się - to truizm - jest znacznie okrutniejszy dla kobiet niż dla mężczyzn. Odziera nas z najważniejszej waluty jaką mamy na forum publicznym: wdzięku i uroku. Można pocieszać się rozumem, dojrzałością itp. Ale jak je przenicować na zewnątrz?
Hagedorn ujęła to w sposób prosty i oczywisty:
Całe bogactwo doświadczeń, wiele lat składających się na to, kim jesteśmy, zostaje zredukowane do jednego momentu. Pytania: ile wnuków?
Pisze też, że lęk przed starością jest w pewnym sensie gorszy od egzystencjalnego lęku przed przemijaniem. Bo śmierci nie doświadczamy świadomie, a bycia starzejącą się kobietą - tak. Bo stare kobiety są na samym dole hierarchii społecznej z czego podświadomie każda z nas zdaje sobie sprawę. Bez atrakcyjnego wyglądu tracimy przywileje i uprawnienia.I cóż nam z tego, że Susan Sontag nawołuje, aby odrzucić maski, pokazać, jak wyglądamy. Ryzykujemy, że tym szybciej znikniemy z obiegu społecznego. Że nawet na konferencji naukowej - lepiej będzie się prezentowała miła buzia pani doktor niż pomarszczona twarz pani profesor.
Czy warto zatem sięgnąć po botoks? Tu właśnie trafiasz na komiks Wandy Hagedorn i jej osobiste próby testowania tego, co najlepsze. Na pół gorzkie, na pół komiczne przygody, opisane są ze swadą i zilustrowane mistrzowsko. Przygody, które okazały się - dosłownie - krwawą nauczką, są jednak czymś więcej niż absurdalnym doświadczeniem białej kobiety z klasy średniej. Są problemem społecznym, o którym rzadko jeszcze mówi się publicznie. Problemem, który dotyczy tej mniej ważnej części ludzkości.
Czy nieudane zabiegi to tylko nauczka? Pretekst do nawrócenia na filozofię Sontag? Pożegnanie złudzeń? Poddanie się? A co z podwójnym wstydem: wstydem, że się starzejemy i jeszcze większym wstydem, że nas to zamartwia na śmierć? Hagedorn nazywa go patriarchalnym pasożytem, ale nie podpowiada jak się go pozbyć. Zamiast tego wyraża nasze (kobiece) rozterki i lęki.
Filozofka Julia Kristeva nazywała akty pisania małymi rebeliami i twierdziła, że w skorumpowanym klimacie politycznym wielkie rewolucje są niemożliwe. Swój bunt i opór wobec systemu wyrażała przez jego analityczne i krytyczne opisanie. Była za to krytykowana – zarzucano jej, że odwodzi ludzi od aktywnej walki o zmianę, godzi się na kompromis małych aktów oporu.
Nie wiem, czy małe punkty oporu coś zmienią. Na pewno jednak dodają siły mojej szarej myszy, która przebiega codziennie ulicami i wie, że nie jest sama, choć nadal nikt jej nie widzi.