Jeszcze nie czytałam pierwszej powieści z cyklu Nina Warwiłow (Dom bez klamek), więc nie pozwolę sobie na porównania ani spostrzeżenia na temat rozwoju Pani Komisarz. Wiem za to na pewno, że Roztopami Pasierski kupił mnie całkowicie i odtąd baczniej będę śledziła zarówno jego pisarstwo, jak i przygody Niny Warwiłow.
Co prawda sam początek wywołam u mnie pełne znużenia westchnienie - jako zdeklarowany szczur miejski (a nawet blokowy) za nic mam rozrzewnione opowieści o wielkiej ucieczce od miasta, wymarzonym domku w górach i radosnym współżyciu z mieszkańcami beskidzkich/sudeckich/bieszczadzkich i jakichkolwiek innych wsi. Myśl o rzucanych ukradkiem zza firanki spojrzeniach, kiedy przechodzę wiejską drogą, obrzydza mnie równie silnie, jak zakupy w kiepsko zaopatrzonym wiejskim sklepiku i oglądanie brudnych zaniedbanych kundli bezlitośnie trzymanych na łańcuchach i od czasu do czasu obdarzanych kopniakiem wiejskiego maczo. Wybacz mi zatem proszę Panie Jędrzeju chęć odłożenia na półkę książki, w której wielkie otwarcie to opis przeprowadzki w Beskidy.
Szczęśliwie akcja zawiązuje się na tyle szybko, a rozwój wydarzeń ma takie tempo, że perypetie wiejskiej neofitki schodzą na dalszy plan, a jej niespodziewane zaginięcie znakomicie współgra z dziwaczną atmosferą prowincjonalnych tajemnic, zadawnionego bólu i wzajemnych pretensji, którymi tętnią gminy pogranicza.
Odnajduję też przedziwne podobieństwo tych kłębiących się tajemnic, zaszłości z czasów wojny i przesiedleń i wnikliwego pisarstwa Pasierskiego, do czytanych niedawno Zadr Dominika Rutkowskiego. Roztopy są niewątpliwie mniej reporterskie - silniej ukierunkowane na solidny warsztat kryminalny, ale poszukiwanie odpowiedzi na dzisiejsze pytanie w kłębowisku losów przesiedleńców i wysiedleńców tworzy atmosferę podobnie gęstą, a rozwój wydarzeń równie fatalistyczny.