poniedziałek, 1 lutego 2021

Teoria wszystkiego (reż. James Marsh )

 

Gigantyczne rozczarowanie. Nie tylko dlatego, że film nie umywa się do Bogów czy Gry tajemnic (jeśli już traktować - jako punkt odniesienia - biografie wielkich naukowców opisane z "męskiej" perspektywy), ale nawet do Pięknego umysłu - który w znacznie większej mierze uwzględnia relacje rodzinne Nasha, a tym samym zbliżony jest do koncepcji Teorii wszystkiego, która powstała w oparciu o wspomnienia jego żony Jane. Teorii wszystkiego brakuje dynamiki, rozmachu, tempa, czyli wszystkiego co definiuje kino klasy B, ale także logicznej konstrukcji, uogólnienia, skupienia, refleksji i wrażliwości - zakładając, że miało powstać bardziej ambitne dzieło.

Pozostało ckliwe, melodramatyczne cokolwiek, na które żal czasu. Lepiej po prostu sięgnąć po jakąkolwiek książkę Hawkinga i "odlecieć w kosmos", zamiast oglądać nieudolne próby pokazania niedoli cierpiącego człowieka i jego najbliższych. Brakuje tu cierpliwego budowania nastroju, brakuje wiarygodności walki człowieka, skazanego na więzienie we własnym ciele (o ileż lepiej wypada Chce się żyć czy Motyl i skafander).

Jedyne, co godne podziwu, to bardzo dobra rola Eddiego Redmayne'a - nie jego on moim ulubionym aktorem, ale w tym filmie daje radę i jest niezwykle przekonujący - podobnie jak Dawid Ogrodnik w Chce się żyć. Ale jedna dobra rola, to zbyt mało, żeby poświęcić wieczór...

Za to ze wzruszeniem zawsze spoglądam na reprodukcje plakatu, który obiegł media społecznościowe w dniu śmierci Hawkinga - najpiękniejszy hołd, z jakim się kiedykolwiek spotkałam, przepełniony wiarą, że cierpienie i zawziętość naukowca miały sens...