Niewielka, niepozorna książka, która zostaje w głowie na długo. Każde zdanie trafione w punkt, bolesne i przejmujące. Zapis historii walki z lękiem (stanami lękowymi), bezowocnych prób zapanowania nad własna psychiką, poszukiwania pomocy ze strony najbliższych i niezbyt przydatnych lekarzy. Co ciekawe - w tak przygnębiającej narracji znalazło się miejsce na autoironię, szyderstwo i gorzki śmiech. Zaskakuje precyzja określeń, trafność sformułowań:
Chciałam, żeby mnie zobaczyli, i chciałam, żeby nikt mnie nie widział
Nie jest to prosty zapis zmagań z chorobą, ani rodzaj grafomańskiego rozliczenia z prywatnymi problemami, które nierzadko mamy chęć zrzucić na innych - książka zachowuje niezwykłą atrakcyjność językową, jest wysmakowana i trudno się od niej oderwać. Ta warstwa językowa najpiękniej zagrała we fragmencie poświęconym Czeczence za wszelka cenę pragnącej uchronić się przed deportacją. Krótkie, proste, cięte zdania i lakoniczny styl z wielka siłą budują napięcie i strach, jakie muszą towarzyszyć kobietom zmuszonym do ucieczki z własnego kraju, przerażonym wizją przymusowego powrotu.
Zestawienie strachu o własne życie i bezpieczeństwo fizyczne, ze strachem neurotycznym, towarzyszącym kobiecie żyjącej w Polsce, przynosi bardzo ciekawy efekt. Pozwala lepiej zrozumieć bezradność, jaka musi towarzyszyć stanom lękowym, w których jedyne, na co można liczyć, to sugestia "dasz sobie radę", albo naiwne uspokajanie "nic Ci nie jest".
Patrzę na męża i chcę mu wszystko opowiedzieć, ale powstrzymuje mnie jego irytacja.
– Weź się w garść – mówi.
– Boję się – odpowiadam. – Niedobrze mi.
– Może coś zjadłaś?
Może coś zjadłam? Ja właściwie nie jem od tygodnia.
Lęk istniejący w głowie (ciele? sercu?) jest równie przerażający i obezwładniający, jak ten, który towarzyszy uchodźcom, kobietom poddanym przemocy. A nakłada się na niego poczucie winy, że lęk wolnej kobiety, żyjącej w kraju pierwszego świata jest jakoś nieuprawniony, niewłaściwy.
Chciałam robić więcej. Dla świata. Angażować się, protestować i aktywnie uczestniczyć. Z czystego egoizmu. Oddałabym nerkę za poczucie sensu. Wszystko bym oddała. Mogłam tylko obojętnie gapić się na to, co mi się wyświetlało na ekranie telefonu: pożary, bomby, ludzi w kamizelkach ratunkowych łapiących oddech, ludzi w kamizelkach niełapiących oddechu. Jakim prawem to ja tonęłam?
Tymczasem w tłumie ludzi żyjących w strachu można być nadal dojmująco samotnym.
Kiedy traci się kontrolę nad sobą, umyka jednocześnie coś bardzo pierwotnego – poczucie sensu. Nie wiesz, po jaki kij są ci potrzebne związek, praca, nauka, życie towarzyskie, a potem również wstawanie i jedzenie. Tonie się na oczach wszystkich i przy brzegu. Atak paniki nie jest ani atakiem, ani paniką. Atak brzmi jak coś skończonego, krótkiego. Nie jak kilkanaście miesięcy lub rok wyczerpującego, bolesnego i mrocznego stanu. Nie ma jak tego wytłumaczyć. Panikować w salonie meblowym? Przecież tam jest względnie bezpiecznie. Tak jak w tramwaju, bibliotece miejskiej numer czterdzieści dwa, dużym pokoju teściów, pod twoim własnym prysznicem, w twoim własnym śnie.
Książka bez recepty na depresję i samotność. Uświadamiająca co najwyżej, jak wiele osób żyje za karę w poczuciu, że nawet nie wolno się do tego przyznać.