Pamiętasz tamte dzikie dni w akademiku,
kiedy ulotnił się czas? Z łóżka nas wygonił
dopiero wielki głód, rezultat maratonu
stu miłosnych figur, gdy przestaliśmy liczyć
godziny, dni i noce. Na jedynym czynnym
palniku wspólnej kuchni grzaliśmy makaron
i z ciemności za oknem wróżyć się nie dało,
czy to jest jeszcze środa czy też jakiś inny
czwartek. Gdzieś po drodze zmieniono czas na letni,
i nasza mała wieczność zgubiła się w kinie
na ostatnim seansie. W Alejach spaliny
i nagle zapach wiosny: forsycja i dereń,
i więcej, twoje włosy? Nie wiem czy to stało
się z użycia miłości, wyczerpania ciała,
czy też za sprawą sztuczek owej małej śmierci,
w której czas, operator stał się parametrem.