czwartek, 9 lipca 2020

Maciej Zaremba Bielawski "Polski hydraulik i najnowsze opowieści ze Szwecji"



Po stokroć warto przeczytać ten zbiór reportaży: doskonały warsztat i dziennikarska dociekliwość idą w parze z umiejętnością budowania napięcia charakterystycznego dla dobrej literatury.
 
Poza tym warto, bo dziw bierze, jak mało wiemy o naszych północnych sąsiadach, mimo że oddziela nas od nich jedynie płytka kałuża Bałtyku. Co gorsza wiele z tych wiadomości to żałosne fake newsy albo jeszcze bardziej żałosne doniesienia TVPIS. No bo kto nie słyszał o "usuwaniu krzyży ze szwedzkich kościołów, żeby nie drażniły muzułmanów"? O "rządach szariatu i paleniu szwedzkich flag" na ulicach Sztokholmu? A nawet o "paleniu w piecach zwłokami zmarłych"!

Zaremba Bielawski słusznie wskazuje na swoisty chichot historii, która niegdyś doprowadziła do tego, że zmuszeni byliśmy słuchać radzieckich bzdur na temat Zachodu - a dzisiaj sprawia, że podobne bzdury (w dużej części prokurowane w Rosji) chłoniemy dobrowolnie za pośrednictwem brukowców i mediów społecznościowych. Tymczasem szwedzkie społeczeństwo jest jednym z najbogatszych i najmniej ekonomicznie rozwarstwionych na świecie. Polski hydraulik nie jest więc krytyką szwedzkiego modelu państwa opiekuńczego w swej całości i w swej idei, nawet jeśli jego autor wykrywa, opisuje i poddaje krytyce patologie w tym modelu się ujawniające.

Jednak zamierzeniem autora wcale nie jest oczyszczanie Szwecji i Szwedów z tzw. sweden smearing. Pierwotnie adresatem książki nie miał być wcale polski czytelnik. Zaremba Bielawski od lat bowiem mieszka i pisze w Szwecji i dla Szwedów. Jego reportaże są brutalnie prawdziwe i mają wstrząsnąć szwedzkim czytelnikiem, wskazać tysiące absurdów w jakich funkcjonuje, obnażyć niesprawiedliwość, której zaczynem nierzadko są oświecone plany poprawy wydajności usług publicznych czy kapitalistycznej efektywności środowiska pracy. W świetle tych reportaży szwedzkie państwo opiekuńcze okazuje się niezgorszym demonem. Demonem tym bardziej upiornym, że jego niegodziwość nie wywodzi się z głupoty czy zamierzonego okrucieństwa, jak chcą brukowi dziennikarze, ale nadzwyczajnej staranności szwedzkiego państwa np. o poprawę stanu finansów.

Szwedzki czytelnik zapewne czytuje takie reportaże dokładnie tak, jak my czytamy o patologiach w polskiej służbie zdrowia, policji, urzędach albo oświacie. Ale z polskiej perspektywy ten zbiór reportaży może stanowić wodę na młyn dla populistów i wielbicieli autorytaryzmów i skłaniać ich prostego wnioskowania o zaskakującym splocie pruskiego porządku z bezprawiem i osławionej szwedzkiej poprawności politycznej z ambiwalentnym podejściem do kwestii moralności. Widmo bogatej lecz zepsutej Szwecji na skraju przepaści jest wszak niezwykle kuszące. Oto obraz dekadencji, której nasz bogobojny kraj się zdoła przeciwstawić.
 
Jednak socjologiczny „poligon doświadczalny” Europy jakim stała się Szwecja, tylko pozornie jest przedmiotem nieustającego zdziwienia autora. Nadużycia, defraudacje, niedobór służby zdrowia, brak sądów, szalone rozwiązania i martwe instytucje muszą nieuchronnie przywodzić na myśl losy wiele współczesnych państw. Koszmar uprzedmiotowienia jednostki i wciągnięcia jej w szereg liczb, które w statystycznych podsumowaniach mają świadczyć o przyjęciu przez politykę dobrego kierunku to bolączka powszechna. W miejsce opieki nad obywatelami państwo oferuje jawną wrogość i zasady prowadzące do ograniczenia wolności. Realne wprowadzenie równouprawnienia opiera się na odhumanizowaniu praktyk.
 
Dziennikarstwo Zaremby wyposażone jest w pewien "zmysł systemowy". Jeśli autor odkrywa jakąś aferę, to nie poprzestaje na niej, ale szuka jej podobnych, a gdy znajdzie ich wiele, zaczyna wypatrywać ich głębokich przyczyn, tkwiących nie w moralności czy psychologii jednostkowych aktorów tych afer, lecz mających swe źródła w rozwiązaniach systemowych, spowodowanych przez prawo, politykę lub historycznie uwarunkowania. Tak jest w przypadku świetnego reportażu Co zabiło Gustawa B.?, w którym Zaremba pokazuje jak narzucenie szpitalom i przychodniom biznesowego modelu zarządzania funkcjonującego w nastawionych na zysk przedsiębiorstwach prywatnych doprowadziło do katastrofalnego stanu całą szwedzką służbę zdrowia. 
 
Nie chodzi ani o oczernianie, ani o wybielanie Szwecji. Pisząc o absurdzie walki o efektywność służby zdrowia, czy policji, Zaremba mógłby w zasadzie pisać o każdym państwie, w którym myślenie kapitalistyczne wyprzedziło empatię, szacunek dla ludzkiego życia czy choćby elementarne poczucie przyzwoitości. Lekarskie sudoku (nadmierna liczba formularzy i sprawozdań) wykańcza w tym samym stopniu każdą służbę zdrowia, a oczekiwanie, że przychodnia będzie sprawozdawać skalę zanieczyszczenia makulatury skórkami bananowymi z większą skrupulatnością niż cierpienie pacjentów oczekujących na prawidłową diagnozę - jest nieobce każdej biurokracji. Próba przeliczenia ludzkich schorzeń i organów na oficjalne cenniki zamiast zwiększyć przejrzystość kosztów systemu zdrowia ułatwiła rozwiązania korupcjogenne - czyż nie znamy tego zjawiska z rodzimego podwórka?

O wystawianiu fikcyjnych mandatów w celu poprawy statystyk policyjnych i wypłaty wyższych premii od Rosji po Brazylię można pisać bez końca. Owszem - Szwecja także nie jest wolna od tej patologii. Jak i Polska, w której znakomicie poprawiła się efektywność pracy policjantów w czasie epidemii COVID-19 - każdy woli ukarać rowerzystę z dzieciakiem na siodełku niż ścigać bandziorów. Wg słów szwedzkiego ekonomisty Mathiasa Binswangera, wprowadzenie bezsensownej konkurencji w świecie, który nie jest rynkiem, stwarza perwersyjne zachęty. Szwedzkie Nowe Zarządzanie Publiczne pozwoliło dodatkowo nadać tym zjawiskom wymiar statystyczny... Rozwojowi audit society (społeczeństwa kontroli) dodatkowo sprzyjać mogą nowe technologie (vide systemy nauczania on-line w Polsce w okresie epidemii).
W hiperracjonalnym spojrzeniu na społeczeństwo nie ma nic, co kłóciłoby się z postrzeganiem także szkoły i opieki zdrowotnej jako swego rodzaju produkcji. Politolog Shirin Ahlbäck Öberg [...] pisze o cichym konsensusie prawicy, która wierzy, że rynek uleczy nieefektywność państwa opiekuńczego i lewicy, postrzegającej w tym samym rynku szansę na reformę w imię sprawiedliwości.
Zgodnie z Prawami Jante (por. książka Axela Sandemose) najwyższą cenę jak zwykle ponoszą najbardziej potrzebujący.
 
Wątek chorej służby zdrowia powraca także w reportażu Nadąsany, zawiedziony, na chorobie. Zaremba Bielawski wspomina ogłoszenie telewizyjne Kasy Chorych, która uprzedziła obywateli, że zgłoszenia choroby może dokonywać tylko osoba faktycznie chora. Brzmi absurdalnie? Nie w kraju, w którym ludzie z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem zgłaszają zwykłe przeziębienie, aby w stosownym czasie mieć pewność, że lekarz ich przyjmie...

Jednym z najbardziej przejmujących reportaży w tym zbiorze jest opowieść o mobbingu, której wstępem stał się przypadek imigranta dosłownie zniszczonego przez (co ciekawe - legalnego) pracodawcę (Nie mów mi nic miłego). Nieoczywistość tego reportażu polega na tym, że pozornie dotyczy niedoli imigrantów, a szybko obnaża mechanizmy związane z przemocą w miejscu pracy i niewydolnością systemu ochrony pracowników oraz - będącego nierzadko jej skutkiem - nasileniu występowania zespołu stresu pourazowego, a nawet przypadków samobójstw. Zrozumiałe, że człowiek, który wyjeżdża "za chlebem" znajduje się w szczególnie trudnej sytuacji, ale czy bezradność ekonomiczna nie dotyczy także samych Szwedów. Czy nie dotyczy tysięcy pracobiorców na całym świecie? Czy przewlekłe choroby - charakteryzujące nie tylko Szwecję - to na pewno nadużycia i chęć oszukania pracodawcy, czy jednak próba ratunku, jaką serwują sobie ofiary wyjątkowego stresu, jak sugeruje politolog Bjorn Johnson w książce "Walka o chorobowe"?

I znów w sukurs ma niby przyjść wolny rynek i walka o zyski: szef kanalia niszczy atmosferę, zmniejsza wydajność pracy, łamią kursy akcji - a skoro niepokoją się akcjonariusze, to pora problem potraktować poważnie. Mobbing jest wszak jednym z głównych powodów długotrwałych zwolnień lekarskich - dlatego we Francji już w 2002 roku stał się przestępstwem (od 2004 r. także w Polsce). W tym sensie rynek ogranicza skłonność do mobbowania - w każdym razie w sektorze prywatnym. Nie z szacunku dla człowieka, ale z troski o poziom kosztów. Za to w sektorze publicznym nasila się coraz bardziej. Absencja pracownika jest wszak głównie problemem podatników. Podobnie jak ewentualne wypłaty odszkodowań albo kupowanie milczenia.
 
Jest jeszcze jeden poważny problem - to nie tylko przełożeni mobbują. A ściślej mówiąc czynią to rzadziej niż współpracownicy. Co gorsza bywa i tak, że mobbujący szef nie jest tym, kto ostatecznie doprowadza człowieka do rozpaczy i załamania - robi to wiarołomstwo innych, którzy milczą, nie chcą widzieć, nie potwierdzą, boją się o własną pracę, nie kiwną palcem. Wolą zachować pracę, o którą nierzadko trzeba ciężko walczyć. Rynek nie rozwiązuje więc problemu. Rynek go pogłębia.
 
Obyczajowość i zastałe przekonania nie pomagają - długotrwałe sprawy sądowe mielą się latami, przeciąga się dochodzenie "jak to się zaczęło", pokutują stereotypy o delikatności i nadwrażliwości osoby skarżącej... W tym samym czasie brytyjskie sądy rozstrzygają takie sprawy praktycznie od ręki, nie wnikając w delikatność psychiki przyjmując, że wrażliwość ofiary nie ma znaczenie, podobnie jak nie ma znaczenia długość spódniczki zgwałconej kobiety.

Przygnębiającą wizję autor przedstawia także w reportażu Niemiłosierny samarytanin wykazując, że dwie odmienne tradycje zdają się walczyć w Szwecji o duszę państwa opiekuńczego: starsza, w której zorganizowana forma pomocy jest tylko przedłużeniem zwykłej ludzkiej solidarności, i nowocześniejsza, która uważa tę samą opiekę za formę demokratycznego sprawowania władzy. Brzmi to sucho i zwyczajnie, ale kryje się za tym rygorystyczny system przestrzegania zasad relacji opiekunów z podopiecznymi (w domach dziecka, domach seniora, ośrodkach dla uchodźców czy nawet szpitalach). Wszelkie formy autentycznej bliskości i współczucia są piętnowane, karane i mogą grozić utratą pracy lub uprawnień zawodowych. Towarzyszy temu wiara, że można tak skonstruować machinę dobrobytu, by była bardziej ludzka niż suma człowieczeństwa poszczególnych funkcjonariuszy, byleby tylko przestrzegali zasad i realistyczny pogląd, ze miłość często w zanadrzu kryje cierpienie, co prowadzi do zaskakującego wniosku, że dlatego właśnie nie jest warta swojej ceny. Zaremba Bielawski rozważa nawet, czy to nie pogarda, jaką socjaldemokracja żywi dla "matek bez zawodu", przyczyniła się do erozji tradycyjnej kultury pielęgnacji i opieki.

Jednym z tekstów, które niewątpliwie najsilniej przykują uwagę polskiego czytelnika jest Polski hydraulik. Jednak zestawienie słynnego plakatu promującego Polskę we Francji ze szwedzkim plakatem ostrzegającym przed napływem nielegalnych robotników z "dziwnych państw" (takich jak np. Łotwa) to tylko pretekst do rozprawy ze współczesnym sposobem traktowania pracowników sezonowych. Jak pisze Zaremba Bielawski:

Dwieście lat temu spierano się w Europie o granice. Zawsze ktoś chciał je przenosić. Teraz - i przez wiele jeszcze lat - będziemy się spierać o ludzi, którzy przenoszą się sami, ciągnąc za sobą granice niewidzialne. Ingerencja polskiego hydraulika w historię Francji to tylko początek dłuższego dramatu. On namiesza jeszcze w wielu krajach. Spójrzcie tylko, już przekształcił Danię w twierdzę, sprowokował szwedzkich związkowców, żeby krzyczeli do Łotyszy: Go home!

Przygnębiający wydźwięk ma reportaż Wycieczka na wojnę, poświęcony bośniackiemu uchodźcy, któremu odmówiono z absurdalnych przyczyn azylu w Szwecji, oraz o jego oprawcy, szwedzkiemu najemnikowi, walczącemu podczas wojny w byłej Jugosławii. Tego ostatnio skazano w Bośni za zbrodnie wojenne na ludności cywilnej, jednak obrona wywalczyła, że resztę kary odbędzie w kraju ojczystym. W Szwecji ów najemnik wychodzi na wolność zaledwie po miesiącu spędzonym w areszcie (dostaje nawet od państwa odszkodowanie za ten okres). Szwedzki prokurator nie dopatrzył się "znamion przestępstwa" (przez sześć miesięcy nie mógł odnaleźć żadnego spośród siedemnastu świadków, podczas gdy Zaremba w ciągu czterech dni skontaktował się z ośmioma z nich). Po "odbyciu kary" najemnikiem nie interesują się żadne służby - do czasu, gdy zabija dwóch policjantów podczas napadu rabunkowego.

Ponownie autor nie poprzestaje na relacjonowaniu faktów - usiłuje znaleźć mechanizm, który prowadzi do podobnych absurdów. Konstatuje:

Wydaje się, że stawka jest większa niż los Maricia [ofiary] czy Arklöva [oprawcy]. Stawką jest więc raczej wizja Szwecji. To dla dobra nas wszystkich Marić musi rozstać się ze swoimi dziećmi. Jest przecież żyjącym dowodem czegoś, o czym nie chcemy wiedzieć. Wojna na Bałkanach była przedstawiana w Szwecji jako coś niepojętego. […] Zdziwienie podszyte było uspokajającym przekonaniem, że chodzi tu o inny gatunek ludzi, co gwarantuje, że u nas nic podobnego zdarzyć się nie może. W tej wierze nie ma miejsca na szwedzkiego młodzieńca, który mimo przedszkola, demokratycznego wychowania, dobrobytu i opieki społecznej pojechał sobie do Bośni, żeby zabijać dla przygody. Szwedzki przestępca wojenny – czy te słowa w ogóle do siebie pasują? [...] Jeśli nie istnieje żaden szwedzki przestępca wojenny, nie ma też jego ofiary.

Reportaż Witajcie w Unmikistanie pojawia się wątek ONZ i jej obecności w Kosowie. To wyjątkowo przygnębiający tekst. Autor tropi nie tylko małe absurdziki ("instrukcja przeciwpożarowa w Grand Hotelu napisana jest w wielu językach, tylko nie w tym, który rozumie sprzątaczka"), ale także wielkie przekręty, defraudacje i przejawy skrajnej niegospodarności. 

(...) każdą francuską krowę UE dotuje dziesięcioma złotymi dziennie, zaś co drugi mieszkaniec Kosowa musi się utrzymać za jedną trzecią tej kwoty. I wie, że w przyszłym roku nie będzie lepiej. Jeśli go okradną, mało prawdopodobne, że w państwie, gdzie w proporcji do ludności jest najwięcej policjantów w Europie, złodziej zostanie złapany. Kiedy domaga się prawa do swojego skrawka gruntu, sąd tylko wzruszy ramionami (w kosowskich sądach leży trzydzieści tysięcy nierozpatrzonych spraw). Jeśli zachoruje, szpital zażąda, by przyniósł własne strzykawki i bandaże. Gdy jest przypadkiem Cyganem albo Serbem, mogą mu spalić dom, a żołnierze NATO będą się temu przyglądać.

Wspólnota międzynarodowa według słów autora "organizm ma olbrzymi, ale pamięć krótszą niż osiedlowy klub seniora". Zeszły rok to odległe dzieje. Wszystko ginie w mrokach historii bardzo szybko. W efekcie w Eropie pozostały dwa kraje w których obywatel nie może dochodzić swoich praw ani na miejscu ani przed trybunałem w Strasburgu: Białoruś i państwo ONZ w Kosowie.

Czy ktoś z nas stosowałby się do praw spisanych wyłącznie po francusku lub angielsku? W Kosowie, gdzie co piąty mieszkaniec nie umie czytać i gdzie co rusz brakuje prądu, ONZ zdarza się stanowić prawa wyłącznie po angielsku i tylko w internecie - "taki poziom może osiągnąć kolonialna arogancja".

Warto tę książkę przeczytać, spojrzeć z lotu ptaka na skalę absurdu przy którym bledną afery polskiego rządu, kombinacje elit brukselskich a czasem nawet szaleństwa Łukaszenki. Przykładem kuriozalnych i trudnych do pojęcia reakcji była zarówno żarliwa obrona zbrodniarza wojennego, jak i kuriozalne zasady związane z sądzeniem przestępców, zgodnie z którymi osoba psychicznie chora ponosi taką samą odpowiedzialność jak człowiek zdrowy.

Nietrudno współodczuwać czytając reportaż, poświęcony upadkowi poziomu szkolnictwa: stopniowe obniżanie kryteriów, testowe sprawdzanie wiedzy, pedagogika bezstresowa, obniżanie się autorytetu nauczyciela przy jednoczesnym eliminowaniu obowiązków na rzecz praw ucznia - znamy to aż nadto dobrze z własnego podwórka. Dziennikarz otwiera nam jednak oczy na pewne prawidłowości, funkcjonowanie systemu, który z ludzi rzetelnych, odpowiedzialnych i zaangażowanych, czyni biurokratów pozbawionych sumienia. Warto wraz z nim śledzić owe mechanizmy, bo wypełniają one przestrzeń społeczną i polityczną wydając nas na pastwę sił, których nie potrafimy potem zmienić ani zrozumieć.

Maciej Zaremba jest fantastycznym przykładem polskiego sukcesu. W 1969 r., kiedy miał 18 lat, wyemigrował do Szwecji niemal z całą rodziną. Zaczynał od zera – był m.in. salowym i operatorem dźwigu. Studiował filmoznawstwo i historię idei. Dzisiaj jako pracownik jednego z największych szwedzkich dzienników, zbiera nagrody i dość skutecznie wywiera wpływ przy pomocy swoich tekstów na decyzje szwedzkich polityków (tak było chociażby w przypadku Maricia z reportażu Wycieczka na wojnę).