Poprzednie adaptacje literackie tandemu Miramax i Lasse Hallström (Chocolat, The Cider House Rules itp.) uzyskały nominacje do licznych nagród i uznanie krytyków. Nie inaczej jest z Kronikami portowymi, opartymi na znakomitej powieści Annie Proulx (The Shipping News). Film okazał się nie tylko pięknie zrealizowaną adaptacją, ale zarazem pełnym chłodu i niepokoju wspaniałym obrazem.
Quoyle (Kevin Spacey) jest przegranym i złamanym przez życie człowiekiem, pogrążonym w rutynowej pracy w drukarni. Przypadkowe spotkanie z uwodzicielską Petal (Cate Blanchett, fenomenalna w tej skromnej roli) daje mu posmak satysfakcjonującego seksu, co w efekcie prowadzi do przedziwnego związku, w którym on - zdesperowany i samotny - tkwi i chętnie wybacza jej seksualne ekscesy i liczne zdrady.
Nagła śmierć Petal sprawia, że Quoyle zostaje sam z córką Bunny (w tej roli naprzemiennie widzimy identyczne trojaczki Alyssę, Kaitlyn i Lauren Gainer). Niespodziewanej pomocy udziela mu daleka ciotka Agnis (Judi Dench), która namawia go na wyjazd do rodzinnego domu w odległym, smaganym wiatrem nadmorskim miasteczku w Nowej Funlandii. Tam mają nadzieję rozpocząć nowe życie.
Quoyle dostaje pracę felietonisty w lokalnej gazecie, ale z czasem przychodzi mu poznać mroczną historię miasta i ukryte sekrety jego ekscentrycznych mieszkańców, w tym własnej rodziny. Znajduje także miłość do niespokojnej Wavey Prouse (Julianne Moore), samotnej matki wychowującej niepełnosprawnego syna.
Kroniki to podróż przez zawiłości ludzkich losów, dająca - wbrew początkowym wypadkom - nadzieję, że nawet złamany człowiek może ostatecznie znaleźć ukojenie. Hallström kieruje aktorami (wybitnymi - warto to zaznaczyć - poza wymienionymi są jeszcze Pete Postlethwaite, Scott Glenn, Rhys Ifans i Gordon Pinsent) z nadzwyczajną dbałością. Spacey jest znakomity w roli żałosnego Quoyle'a (rola, która podobno miała być powierzona Johnowi Travolcie) i nadaje tej postaci szczególną, dziwnie ujmującą gapowatość. Dench w roli pozornie silnej, dominującej i nieoczekiwanie bezbronnej ciotki, z własnym mrocznym sekretem, jest jak zwykle rasowa, a Moore - jak zwykle stanowi gwarancję aktorskiej jakości.
Do tego niesamowita muzyka Muzyka Christophera i obłędnie piękne zdjęcia Olivera Stapletona przedstawiające surowe, zimowe krajobrazy, które sprawiają, że nowofundlandzkie wybrzeże samo w sobie staje się bohaterem dramatu. Pejzaże stanowią wspaniałą oprawę opowieści. Chwilami trudno uwierzyć w ich prawdziwość - dzikie piękno fiordów przywodzi na myśl obrazy mistrzów malarstwa. "Taśma filmowa została odbarwiona, dzięki temu kolory są mniej intensywne. Nadało to opowieści 'efekt surowego realizmu" - mówi o Kronikach operator.
Wiele scen jest niedopowiedzianych i symbolicznych. Dom symbolizuje mroczną przeszłość i jest niejako fizycznym odpowiednikiem demonów obecnych w duszach bohaterów. Zapuszczony i opustoszały przypomina mieszkańcom o wydarzeniach, których nie należy ignorować i wypierać ze świadomości, ale z którymi należy się uporać. Symbolika pojawia się także na poziomie języka. Bohaterowie noszą znaczące imiona - "Quoyle" to nie używane dziś słowo oznaczajace węzły, które "mogą się do wielu rzeczy przydać, jeśli się wie, jak ich użyć". Główny bohater jest dokładnie taki - z pozoru nijaki i przeciętny, kryje w sobie duży potencjał, lecz nie zdaje sobie sprawy z jego istnienia.
Hallstrom umiejętnie ukazuje delikatność ludzkiej duszy, ale także jej zaskakującą siłę. Robi to jednak dyskretnie, nie za pomocą słów, lecz obrazów, gestów aktorów, którzy grają oszczędnie, choć niezwykle sugestywnie. Reżyser nie pozwala aktorom ujawniać emocji, każe im je raczej tłumić, aby widz bardziej domyślał się ich, niż widział. Znakomicie współgra to z ascetyczną wręcz formą filmu i surowością pejzaży.
Kroniki to piękna opowieść o człowieku, który na zapomnianej przez Boga wyspie odnajduje swoją tożsamość i odzyskuje utracone w dzieciństwie poczucie wartości.