poniedziałek, 29 czerwca 2020

"Olive Kitteridge" (reż. Lisa Cholodenko)


Nadzwyczaj smutny i przejmujący film, choć na swój sposób kojący. Zwyczajne życie emerytowanej nauczycielki matematyki, żony aptekarza w miasteczku w stanie Maine w Nowej Anglii staje się tłem dla obrazu przemian mentalności i obyczajów w Ameryce, ale przede wszystkim studium ludzkiego dojrzewania. W tytułowej roli - znakomita Frances McDormand, która jest nie tylko motorem tego filmu, ale także współproducentką adaptacji powieści (a właściwie cyklu opowiadań) Elizabeth Strout. Sama uznała, że jest to rola jej życia. 

Jej bohaterka jest równie irytująca, co fascynująca. Jej szczerość i przenikliwość prowokują nierzadko sytuacje nieakceptowalne społecznie, oburzające, a jednocześnie wzruszające niedostosowanie Olive powoduje, że zaczynamy dostrzegać okrucieństwo konwenansów. Poruszająca jest niezwykła relacja Olive i jej męża, któremu dopiero po zawale wyznaje "Ożeniłeś się z bestią i kochałeś ją całe życie". Wybuchowa, opancerzona, boleśnie praktyczna i obowiązkowa budzi współczucie, a brak przyzwolenia na jakąkolwiek czułość obraca się także przeciwko najbliższym, których rani i którym nie potrafi okazać miłości.
 
Richard Jenkins w roli męża tworzy z McDormand wspaniałą, kontrastową parę. Ona jest na swój sposób męska i surowa, on - wrażliwy, delikatny i czuły, choć wiecznie odpychany. O ogromie jej miłości świadczy dopiero ogromna troska o męża po zawale. Jak zwykle za późno...
 
Jego cierpliwość w przyjmowaniu wszelkich ciosów sprawiała, że Olive przez całe życie nie musiała zmierzyć się z sobą. Strata męża zmusza ją do spojrzenia wgłąb siebie, ale także zrzucenia maski, która ją zarazem chroniła, ale i uwierała.
 

Interesujący jest także wątek relacji z synem - zniszczonym psychicznie przez wiecznie niezadowoloną, wymagającą i surową matkę. Ale motyw depresji przenikającej ten film, melancholii i samobójstwa, powraca także w innych postaciach. Sama Olive też jest córką samobójcy, ją również prześladuje depresja. Cytując fragment powieści: "życie jest samotne i niesprawiedliwe, a szczęściem jest długie małżeństwo i szybka śmierć".  
 
Swoistym bohaterem filmu jest duszne, prowincjonalne miasteczko, z jego tradycyjnymi wzorcami rodzinnymi i sąsiedzkimi. Miasteczko, z jakiego z ulgą ucieka się, ale które zarazem wzrusza. Reżyserka w przepiękny sposób zdołała pokazać związek ludzi z naturą - inny niż na wsi, ale odczuwalny w sposób niemożliwy w wielkim mieście. Wspaniale widać to w kolejnych scenach: jesienią jest melancholijnie, zima uderza intensywnością i mrozem, wiosna rozświetla cały świat i ludzkie twarze, wszystko wpływa na zachowania i nastroje, podgrzewa lub studzi emocje. Mieszkańcy miasteczka, pozbawieni codziennych, wielkomiejskich atrakcji, koncentrują się na sobie i swoich przeżyciach, czujnie obserwują innych. Para głównych bohaterów, choć zakorzeniona w tym świecie, w oczywisty sposób chłonie ten stres i niestabilność, pomimo że mąż Olive działa jak odgromnik.
 
 Na zakończenie zacytuję wypowiedź reżyserki na temat decyzji o stworzeniu tego miniserialu zamiast klasycznej produkcji kinowej: "Kina się zamykają, ludzie coraz rzadziej wychodzą z mieszkań. Wybierają wysokiej jakości sprzęt domowy i VOD. Dużo namieszał kryzys. Wszędzie brakuje pieniędzy, jest trudniej zrobić film i go sprzedać. Kinem zawładnęły głównie spektakularne produkcje skrzące się od efektów specjalnych, bo mają największą szansę przebić się na rynku. Natomiast usycha tradycja filmów napędzanych przez niezwykłych, złożonych bohaterów. Ten brak wyczuli właśnie szefowie stacji. I zatrudniają takich reżyserów jak ja, żeby pokazywali życie takich ludzi jak Olive."