Ekonomista John Kenneth Galbraight mawiał, że „prognozowanie
ekonomiczne sprawia, że nawet astrologia wygląda na godną szacunku”. Nie przeszkadza to nam - ekonomistom - nadal wróżyć z fusów. A przedsiębiorcom, politykom i społeczeństwu - oczekiwać, że będziemy to robić. Ekonometria - oparta na twardych metodach ilościowych - daje szczególnie silne złudzenie, że ekonomia odwołuje się do równie solidnych podstaw jak nauki ścisłe. Nie można jednak zapominać, że jest to nauka społeczna, a zatem jej paradygmaty zmieniają się w rytm zmian społecznych, demograficznych i kulturowych, podlegają silnie wpływom polityki i religii, bywają gruntownie rewidowane przy okazji gwałtownych wydarzeń - wojen, rewolucji, kryzysów i przesileń społecznych.
Na tle tez innych badaczy pomysły Rifkina wydaje się być tyleż ożywcze, co wyważone. Po pierwsze odczytujemy je jednak jako wizje, a nie prognozy. Po drugie - najzwyczajniej w świecie odpowiadają naszej potrzebie zmiany. Jakiejkolwiek zmiany. Mnóstwo atramentu (toneru?) wylano już, aby uzasadnić jak wielkim przeżytkiem jest kapitalizm. Szczególnie w dobie globalizacji i kryzysu klimatycznego, które jasno pokazują, że dotarliśmy do ściany. Jeśli się nic nie zmieni - po prostu nie przetrwamy. Czy pora wywrócić stolik?
Rifkin zaczyna swoje opracowanie od przypomnienia, czym były pierwsza i druga rewolucja przemysłowa. Pierwsza miała miejsce w XVIII w. (przejście od rolnictwa
i manufaktur do produkcji fabrycznej, z maszyna parową, jako wiodącym symbolem ówczesnych zmian).
Druga - kojarzona z dynamicznym rozwojem nauki, wynalezieniem żarówki,
telefonu i radia - rozpoczęła się na przełomie XIX i XX w. Obecnie obserwowana, trzecia rewolucja przemysłowa, obejmuje liczne wzajemnie zależne zjawiska, które według autora znamionują nie tylko zmierzch kapitalizmu, ale wyłanianie się nowej epoki, przejścia z ery własności prywatnej i ograniczonych, pilnie strzeżonych zasobów,
drapieżnej konkurencji i walki o zyski do epoki powszechnego dostępu do kapitału, wspólnotowości i zgodnej współpracy. Podstawowym argumentem Rifkina staje się dynamiczny rozwój technologii (w tym internetu przedmiotów wyposażonych w sensory, analiz big data i powszechnego dostępu do sieci internetowej), który staje się katalizatorem nie tylko zmian społecznych, ale także gospodarczych, ze względu na nieustanny wpływ na obniżanie kosztów krańcowych produkcji (szczegółowe tezy i argumenty Rifkina obszernie przytaczałam pisząc o innej jego książce, więc tym razem potraktuję je skrótowo).
Niestety trudno mnie uwieść tymi tezami choć serce i rozum mam mocno z lewej strony i chętnie widziałabym takie ewolucyjne zmiany (nowy kres kapitalizmu w rewolucyjnym wydaniu z 1917 roku jakoś mnie nie pociąga...). Niestety obserwując ekspansję korporacji transnarodowych - w tym w szczególności gigantów z grupy GAFA, którzy oparli swoje modele biznesowe na nieograniczonym i nieskrępowanym dostępie do danych oraz wybitnej umiejętności zamieniania owych danych w złoto, śmiem wątpić w rychłe zniesienie własności prywatnej, ograniczenie presji na wzrost zysków, zawłaszczanie rynków i eksploatację pracy ludzkiej (przynajmniej do czasu aż maszyny pozwolą zamienić przeciętnych pracowników w unnecesariat). Nie wiem na jakiej podstawie Rifkin przewiduje
(w miejsce marksowej rewolucji socjalistycznej) płynne przejście od
kapitalizmu do gospodarki obfitości? Z jakiego powodu jedni mieliby przestać kupować, a inni przestać produkować?
To co jest największą zaletą książki z punktu widzenia czytelnika (pewna swada w wyrażaniu poglądów, ładny, płynny publicystyczny styl, wartki język), z punktu widzenia naukowca musi budzić obawy i liczne zastrzeżenia. Źródła zazwyczaj okazują się cytatami z blogów lub publicznych wypowiedzi polityków i naukowych celebrytów, brakuje też podstawowych danych statystycznych.
Książka jest też o wiele za długa: autor po wielokroć powtarza te same obserwacje i argumenty, sporo miejsca poświęca też krytyce kapitalizmu, z którą trudno się nie zgodzić, ale jak rozumiem, nie ona miał być przedmiotem publikacji. Chwilami drażniąca wydaje się - właściwa Amerykanom - arogancja, która pozwala wrzucać do jednego worka 7,5 mld mieszkańców Ziemi, bez względu na ich rasę, nawyki społeczne i kulturowe, sposób życia i wyznawane
wartości. Wystarczy sobie przypomnieć, jak w Polsce chętnie zachłysnęliśmy się kapitalizmem w latach 90. XX w. Czy naprawdę możemy sobie pozwolić na oczekiwanie, że mieszkańcy globalnego południa, czy choćby Dalekiego Wschodu mieliby odmówić sobie udziału w drapieżnym rozszarpywaniu Ziemi, tylko dlatego, że Ameryka i Europa przepaliła prawie cały dany ludzkości kapitał?
Niemniej uważam, że warto tę książkę przeczytać: jest ciekawym ćwiczeniem intelektualnym, zawiera masę ciekawostek zarówno z zakresu historii gospodarczej, jak i współczesnych technologii i "czyta się" nieprawdopodobnie szybko. Aż żal, że minimum krytycznego myślenia wystarczy, żeby uruchomić poważne wątpliwości, bo chciałoby się podzielać marzenia Rifkina!