Tym razem nie o opowiadaniu Kontrabasista, ale o sztuce według opowiadania Patricka Süskinda. Monodramie, który od 25 lat przy niezmiennie pełnej widowni gra Jerzy Stuhr.
Prosta, ale niezwykła metafora, w której kontrabas okazuje się szyfrem losu. Nie sposób nie zastanowić się,
czy sami dokonaliśmy w życiu właściwych wyborów - chociażby instrumentu, na którym teraz dzień po dniu musimy grać...

Koncentracja na aktorze jest stuprocentowa - nie jestem w stanie pojąć, jak aktor może wytrzymać takie napięcie. Są oczywiście przerywniki muzyczne (bądź co bądź to rzecz także o kontrabasie), ale aktor stale obecny jest na scenie - wytchnienia wielkiego zatem nie zazna.
Dwugodzinny występ zlatuje w mgnieniu oka. I pozostawia z poczuciem dziwnego niepokoju. No bo czy doprawdy potrzebny był mi akurat kontrabas?
A pół żartem - gdyby każdy kontrabasista był jak Charlie Haden (poniżej), to pewnie tego monodramu w ogóle by nie było ;-)