poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Kazimiera Iłłakowiczówna
Co się stać musi


Jesz­cze się ser­ce twe ku mnie na­chy­li,
jesz­cze bę­dzie­my ze sobą mó­wi­li
o wiel­kim mie­ście le­żą­cym na wo­dzie,
gdzie peł­ne kwia­tów czar­ne pły­ną ło­dzie,
gdzie co wie­czo­ra słoń­ce kry­je gło­wę
za nie­wi­dzial­ne lasy ko­ra­lo­we,
gdzie, byle tyl­ko tro­chę woda spa­dła,
mor­skie na świa­tło wy­cho­dzą dzi­wa­dła.

Jesz­cze bę­dzie­my w mie­sią­cu je­cha­li
przy czar­nych wio­słach po szu­mią­cej fali
gę­stwią ka­na­łów, pod zwo­dzo­ne mo­sty,
gdzie się jak węże cza­ją wo­do­ro­sty,
i gdy nas pu­sta we­so­łość ogar­nie,
li­czyć bę­dzie­my gwiaz­dy i la­tar­nie,
bo przy mie­sią­cu i śród szyb­kiej jaz­dy
nikt nie roz­po­zna pro­my­ka od gwiaz­dy.

Jesz­cze się we mnie mi­łość raz roz­ża­rzy...
Mil­czeć bę­dzie­my cza­sem twarz przy twa­rzy
lub ury­wa­ne pro­wa­dzić roz­mo­wy,
trwoż­nie od sie­bie od­chy­la­jąc gło­wy
i ba­cząc pil­nie, z taj­nym tyl­ko drże­niem,
by się wej­rze­nie nie zbie­gło z wej­rze­niem,
by z po­wi­ta­niem albo też w po­dzię­ce
dłu­żej się cza­sem nie ze­tknę­ły ręce.

Jesz­cze się pło­mień roz­pa­li ostat­ni.
Schwy­ta­ni ra­zem do śmier­tel­nej mat­ni,
złą­cze­ni - po­tem od­dar­ci od sie­bie,
w naj­głęb­szym pie­kle, to w naj­wyż­szym nie­bie,
mio­ta­ni uczuć prze­ciw­nych ty­sią­cem,
ra­że­ni chło­dem, pa­le­ni go­rą­cem
bę­dzie­my, na­wet w naj­szczyt­niej­szej chwi­li,
jak po­tę­pień­cy do sie­bie tę­sk­ni­li,
na jed­nym sto­sie do krzy­ża przy­bi­ci,
wiecz­nie pra­gną­cy i ni­g­dy nie syci!


Kim była Czarownica Iłła?