czwartek, 16 lutego 2023

Stasia Budzisz "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach"


Ta książka to znakomity reportaż problemowy, w którym Autorka wychodzi daleko poza ramy widokówki dla turystów i sielankowy obraz kraju serdecznej przyjaźni wobec Polaków. Nie znajdziemy tu klimatów z Gaumardżos, ani opowieści turystycznych, jak w Magicznym Zakaukaziu, choć zapowiedzi niektórych przejmujących zagadnień można w książce Gruzja. Jak się żyje..., a objaśnienie historycznych przyczyn niektórych zjawisk - w Toaście za przodków albo Dobrym miejscu do umierania.

Stasia Budzisz pisze o ważnych dla Gruzji problemach, przede wszystkim związanych z przemocą domową czy kulturowo sankcjonowanym brakiem równouprawnienia. Robi to wyrywkowo i ten zarzut często podnoszony jest przez krytyków. Jednak w mojej opinii pogłębienie kilku wątków, na których się skupiła jest ważniejsze niż przedstawienie szerokiego spektrum zagadnień, którymi zapewne zalałaby czytelników. Tym bardziej, że te kilka wątków ilustruje niezwykle bogatym zasobem wiedzy, danych statystycznych i - przede wszystkim - rozmów, o które musiało być niezwykle trudno, zważywszy na delikatną materię poruszanych zagadnień.

Inny zarzut to zbyt silne feministyczne zabarwienie reportażu. No cóż - od dawna wiadomo, że jeśli pisze mężczyzna o sprawach ważnych dla mężczyzn, to mamy do czynienia z ujęciem uniwersalnym, a kiedy pisze kobieta o sprawach kobiet, to książka jest feministyczna. Pisałam o tym już przy okazji Lalek w ogniu: kwestie równouprawnienia kobiet, szczególnie w obszarze edukacji i wolności ekonomicznej, mają dalekosiężne skutki społeczne (a nie kobiece!), bo to kobieta jest przez pierwsze lata życia swoich dzieci najważniejszym nośnikiem całego systemu wartości i fundamentów na jakich będą w dorosłym życiu opierać swój światopogląd i powielać (nie)pożądane zachowania społeczne.

O pozycji kobiet w społeczeństwie gruzińskim niezwykle subtelnie traktuje film Moja szczęśliwa rodzina, ale Stasia Budzisz nie ogranicza obrazu do kwestii bliżej nieokreślonej dominacji kulturowej i ekonomicznej mężczyzn - przytacza statystyki gwałtów i przemocy domowej, które okraszone są komentarzami pełnymi niezrozumienia ze strony rozmówców, że tego zła można i należy unikać. Wskazuje na nieprawdopodobnie silną rolę Cerkwi w utrwalaniu tej przemocy - znacznie silniejszą niż ma to miejsce w Polsce w odniesieniu do Kościoła. My (na razie) nie mamy konstytucyjnego zapisu, że jakakolwiek zmiana Konstytucji wymaga formalnej zgody kościoła, nawet jeśli nieformalnie wszyscy politycy od prawa do lewa całują biskupie pierścienie.

Ważne wątki - bynajmniej nie ograniczające problematyki do feminizmu - to dramatyczna sytuacja osób niepełnosprawnych (w Polsce jednak nie są one usuwane z widoku i przeganiane, kiedy próbują przekroczyć próg restauracji), środowisk LGBT czy... dramatycznego zadłużenia Gruzji na poziomie krajowym (dług zagraniczny, dług publiczny) i indywidualnym (nawykowe zaciąganie kredytów, żeby sprostać zasadzie "zastaw się a postaw się" (jej skala znacząco przekracza to, co wyryte jest po części także w polskiej mentalności). Podobne wątki znajdziemy w znakomitych filmach o Gruzji: A potem tańczyliśmy, Rozkwitające, Mandarynki, czy świetnym reportażu Handlarz.

Niewątpliwie jest to opowieść niesztampowa i stanowi znakomitą alternatywę dla większości książek o Gruzji, toastach, pięknych krajobrazach i osławionej gościnności. Autorka przyznaje (także w wielu wywiadach), że książka powstała trochę na przekór i ze złości na to, co obserwuje od lat w Gruzji. Ma dosyć gruzińskich pozorów, fasady, pod którą kryje się zupełnie inna rzeczywistość. Wchodząc w długą interakcję z inną rzeczywistością społeczno-kulturową często miewamy problem z zaakceptowaniem obserwowanego świata, ponieważ przekracza on nasze granice mentalne. Na fali takiego zmęczenia zapewne powstała ta książka.

Rozumiem trochę głosy oburzenia Polaków, rozkochanych w Gruzji i ich żalu, że ktoś im psuje humor i bazgroli po ładnych zdjęciach. Jednak zawzięta obrona obrazu Gruzji spod znaku wina, biesiad i górskich widoczków trąci turystyką postkolonialną. Takie podejście świadczy o tym, że przedkładamy skansen ponad realnie istniejące społeczeństwo w procesie potężnej transformacji, próbujące walczyć z patriarchatem, bronić praw człowieka, dawać równe szanse wszystkim obywatelom.

Nie zniechęcił mnie ten reportaż do Gruzji jako takiej - złożoność kwestii społecznych i wszechmoc utrwalonych schematów kulturowych nie powinna zabijać chęci osobistego poznawania świata i kontaktu międzykulturowego. Ale dobrze jest wiedzieć, że za fasadą kryją się demony i że walka z nimi to bolesny proces.