Wyspa tajemnic to po prostu książkowy majstersztyk, jeden z najlepszych thrillerów, jakie czytałam. I choć muszę przyznać, że adaptacja filmowa w reżyserii Scorsese jest absolutnie świetna, to oczywiście narastanie napięcia w wersji książkowej nie zastąpi film.
Pominę streszczenie, choćby po to, żeby uniknąć spoilerów - za to przewrotnie podniosę kwestię wersji filmowej: dlaczego także warto?
Obraz jest niezwykle klimatyczny od pierwszych ujęć. Reżyser pakuje nas prosto w rok 1954, wiernie oddając tę samą scenę z książki: na wyspę mieszczącą szpital dla psychicznie chorych przestępców przybywa szeryf federalny Teddy Daniels (fenomenalny DiCaprio) oraz jego partner Chuck Aule (z każdą sceną coraz wybitniejszy Mark Ruffalo). Przybywają do tego pół więzienia - pół szpitala, żeby wyjaśnić tajemnicze zniknięcie jednej z pacjentek. Okazuje się, że problemy czyni im zarówno personel szpitala, jak i dyrektor doktor Cawley (Ben Kingsley).
Na niepokojący, zarysowany już wątek stopniowo nakładają się kolejne - coraz bardziej zawiłe, związane z prywatnymi przeżyciami Teddy'ego. Mnożą się zagadki i pytania, a im więcej zaczynamy rozumieć, tym bardziej gmatwa się akcja. Co więcej po przeczytaniu/obejrzeniu całości nasza optyka ulegnie takiemu przemontowaniu, że czytając/oglądając powtórnie, zaczniemy widzieć drugie dno w każdej scenie i wypowiedzi.
Scorsese buduje napięcie wzorując się na klasykach kina grozy, dlatego filmowy erudyta znajdzie w niej mnóstwo smaczków, nawiązań i cytatów. Ale nawet bez tego nietrudno jest dostrzec wizualny kunszt każdego kadru. Niepokojąco piękne obrazy i hipnotyczna muzyka robią robotę! (szczególnie w retrospektywnych scenach wyzwolenia obozu w Dachau, gdzie powalają malarskie ujęcia, a obraz przywodzi na myśl i Boscha i Goię.Niepokoi już pierwsza scena na promie, osnuta zasłoną mgły, i pierwsze wspomnienie Teddy’ego o żonie. Retrospekcje z II wojny światowej i koszmary senne bohatera mają dużą siłę rażenia. Nie sposób oderwać oczu od ekranu, bo wyspa tajemnic nie ma słabych punktów. Szczególną rolę w zbudowaniu intrygującej atmosfery odegrały zdjęcia Roberta Richardsona. Idealnie z obrazem współgra muzyka, rodem z horrorów, mrożąca krew w żyłach i wbijająca w fotel. Za sprawą scenografów i kostiumologów znakomicie udała się także stylizacja na lata 50.
Di Caprio kolejny raz (po wyśmienitej Incepcji) pokazuje, że złożone role odwołujące się do dynamicznych przeżyć psychicznych, to jego żywioł. Obłęd, zagubienie, niepewność, paranoja – wszystkie te uczucia oddał mistrzowsko. Mark Ruffalo, początkowo zdominowany przez DiCaprio, w drugiej części filmu skutecznie buduje wokół swojej postaci coraz więcej podejrzeń. Znakomity jest także Kingsley jako psychiatra-idealista oraz niepokojący Max von Sydow, którego postać stanowi lustrzane odbicie poglądów Cawleya.
U podstawą scenariusza leży zasadnicze pytanie zaczerpnięte z prozy Lehane'a: pytanie o ludzkie sumienie. Porażająca jest siła, z jaką udało się je zawrzeć w filmie. Nie jest to płytka, thrillerowa historyjka, nie tylko o odkrywanie tajemnic tytułowej wyspy. Pod płaszczykiem kina noir reżyser porusza przede wszystkim problem traumy. Tej powojennej, ale i każdej innej. Pokazuje, do czego może ona doprowadzić i stawia pytanie godne rozwagi: "Co byłoby gorsze: żyć jak potwór... czy umrzeć jako dobry człowiek?".