niedziela, 27 września 2020

Andrzej Dragan "Kwantechizm, czyli klatka na ludzi"


W swojej pracy naukowej autor próbuje połączyć teorię względności i teorię kwantów, czy dwie najciekawsze teorie fizyczne: teoria kwantowa mówi, że na poziomie mikroskopowym dzieją się dziwne rzeczy, że możliwa jest teleportacja i obecność w wielu miejscach naraz, podczas gdy z drugiej strony, w skalach kosmicznych, istnieją galaktyki i ekstremalne obiekty - czarne dziury - do których możemy wpaść i już nigdy nie wypaść. zeń i czas zmieniają swoje właściwości, a suma kątów w trójkącie przestaje wynosić 180 stopni. To jest pasjonujące i o tym uwielbiam czytać. Jeżeli ktoś uznaje, że wiedzę trzeba podlać żartem, anegdotą, ironią - to chętnie to kupuję. Ale...

No właśnie. Spodziewałam się chyba czegoś na wzór Pan raczy żartować, Panie Feynman przez co zafundowałam sobie zawód. Niby mamy anegdoty ze świata fizyki, niby ciekawą porcję wiedzy podanej w przystępny sposób, przeplatanej osobistymi wstawkami autora - ale ta sałatka okazała się dla mnie dziwnie niedokończona i pozbawiona majonezu. Nie sposób odmówić autorowi swady w sposobie prowadzenia narracji, każdy składnik jest na swoim miejscu i może nawet we właściwych proporcjach, ale razem nie tworzą nowej wartości. Zabrakło synergii, której oczekuję od takich eklektyczych opracowań. Autor sam (fishing czy autentyczna autoironia?) nazwał tę książkę "zupą-śmietnikiem", ale fakt faktem, że usunięcie kilku nudnawych opowieści o przypadkach z jego życia, przyjemnie oczyściłoby tę gawędę.

Nie da się ukryć, że zraziły mnie osobiście do autora dwa wątki z jego osobistych doświadczeń, w których z dumą opowiada o tym jak kradł (lub kraść próbował). Może był w młodości kujonkiem, któremu koledzy moczyli czuprynę w sedesie i dzisiaj - mimo że osiągnął status popularnego naukowca - nadal boryka się z niedosytem "bycia fajnym". Może te nieudolne próby zyskania sympatii i akceptacji oceniam zbyt surowo, ale chwalenie się faktem, że za młodu kradło się ludziom karty telefoniczne, jest dla mnie zwyczajnie żałosne. Podobnie jak kmiotkowaty pomysł oszukania holenderskiej policji, bliźniaczo podobny do jednego z wątków filmu Ile waży koń trojański?. Te detale mocno zaważyły na dalszym odbiorze książki.

To nie znaczy, że nie warto jej przeczytać. Wyjąwszy wymienione wątki, jest to lektura przyjemna, dająca do myślenia, a dla osób nie mających na co dzień z fizyką, zapewne także odkrywcza. Objaśnienie jak działa rower trafi do łba nawet osobie średnio inteligentnej, co świadczy o talencie dydaktycznym autora (znanego zresztą z dość popularnych filmów edukacyjnych na YT, które warto polecić, mimo że kilka z nich skutecznie zepsuł swoimi sucharami Szymon Majewski). Nawet zaprzysięgły humanista, alergicznie przyjmujący wiedzę ścisłą i wzory matematyczne nie powinien odczuć dyskomfortu czytając Kwantechizm. Nie ma tu wzorów ani tabel, z sporadycznie zamieszczane odręczne rysunki znakomicie uzupełniają niełatwy skądinąd przekaz.

Nie oznacza to wcale, że nagle po lekturze Kwantechizmu ogarniesz fizykę kwantową. Ale uzmysłowisz sobie jak złożony i trudny do ogarnięcia umysłem jest świat, który postrzegamy zbyt często jaki oczywisty, opisany i wymierzony. Zrozumiesz, dlaczego znajomość fizyki klasycznej nie wszystko objaśnia, a nawet może prowadzić na manowce. Pozbędziesz się iluzji, że fizyka jest w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania - zauważysz, że raczej uświadamia nam ona, czego jeszcze nie wiemy. Ale też docenisz fakt, że człowiek potrafi już wskazać pola własnej niewiedzy, akceptując fakt, że nie tylko daleko mu do pana stworzenia, ale pomarzyć może nawet o komforcie jaskiniowca, który - uzbrojony w kij  i pięściak - z dumą zyskiwał kontrolę nad otoczeniem. 

Na szczęście dla laików zdecydowana większość opisywanych w Kwantechiźmie rzeczy nie wymaga znajomości fizyki - wystarczy ogólna erudycja, otwartość na wiedzę, zdolność kontestacji i odrobina ciekawości świata. A także rozmiłowanie w trafnych porównaniach i relatywizacji zjawisk.

„Z punktu widzenia Ziemi (…) gatunek ludzki jest najwyżej niesfornym epizodem. Podczas jego trwania niemal cała aktywność intelektualna naszej populacji orbitowała wokół kwestii przydatności do spożycia okolicznej fauny i flory. Warto jednak pamiętać, że wszystko, co człowiek kiedykolwiek zbudował, z piramidami, wieżą Eiffla oraz Jezusem ze Świebodzina włącznie, zmieściłoby się wewnątrz kostki sześciennej pięć na pięć na pięć kilometrów”.

Jest to niewątpliwie książka światopoglądowa - stąd wymóg wspomnianej otwartości. To element, który podziwiam u autora - umiejętność wsparcia własnych poglądów trafnymi argumentami naukowymi. Co ciekawe, autor podkreśla, że:

„pod karą smoły i pierza, powinno się zabronić używania absurdalnego określenia »udowodnić naukowo«, które jest nie tylko zwykłym oksymoronem, ale bezczelnym zaprzeczeniem samej idei nauki. Nauka niczego nie »udowadnia«, a jedynie bada konsekwencje hipotez, które dotąd nie zostały przez nikogo skutecznie podważone. A jeśli zostały, to nikt się nie obraża, tylko wszyscy zaczynają szukać od nowa”

Interesujący jest pomysł tytułu - nawiązujący do zbioru dogmatów, jakim jest katechizm, a jakim nigdy nie powinna być nauka, a także do słynnej klatki Skinnera, czyli eksperymentu behawioralnego służącego obserwacji zwierząt. Zamknięte w klatce muszą one wykonać odpowiednią czynność (np. nacisnąć przycisk), aby otrzymać jedzenie. Dragan wskazuje, że cała uwaga zamkniętych zwierząt skoncentrowana jest na tym, żeby dostać więcej pożywienia, bez najmniejszej refleksji, czy próby ustalenia, skąd pochodzi żywność. Jak pisze autor: 

„oczekiwanie od tych biednych zwierząt czegokolwiek ponad to byłoby zbyt wygórowane, zważywszy, jak niewiele możliwości do działania było im danych. Zwróciłem jednak uwagę, że w zachowaniu ludzi da się zaobserwować dość podobny schemat” 

To fakt. Nasz świat, czyli klatka, w której żyjemy, niezwykle rzadko jest badana. Zazwyczaj staramy się po prostu wygodnie w niej egzystować. Naukowcy i myśliciele, to nieliczni przedstawiciele naszego gatunku, którzy używają opartej na wątpieniu i sceptycyzmie metody, próbując zrozumieć otaczające nas zjawiska. Próbkę tego, co udało się ustalić oraz ogrom tego, co przed nami - otrzymujemy w postaci Kwantechizmu.

Nieco mniej porywa mnie epatowanie cytatami znanych ludzi, ale w czasach mediów społecznościowych chyba jest to nieodzowny element popularyzacji wiedzy: bonmoty i "trafne podsumowania" zapadają w pamięć, a poparte nazwiskami "naukowych celebrytów" mają zdolność wiralowego rozprzestrzeniania się. Zapewne nie służy to pogłębionej refleksji - ale na płytszym poziomie jakoś tam działa. Czy to pozwoli czytelnikom zapamiętać, czym jest grawitacja, jaka jest natura światła i na czym polega dylatacja czasu - szczerze wątpię. Ale może chociaż same te terminy zapadną im w pamięć i pozwolą czasem błysnąć w towarzystwie ;-)

 


PS: o kompromitacjach Dragana bezlitośnie...