niedziela, 14 czerwca 2020

Nigdy nie jest za późno (reż. Jonathan Demme)



Słabiutki film, od którego nie sposób oderwać oczu z powodu niezawodnej Meryl Streep. Jak zwykle pokazała pazur aktorski, do tego talent wokalny (uwaga: specjalnie na potrzeby tego filmu nauczyła sie grać na gitarze!) i z gniotowanej, naiwnej, pretensjonalnej historyjki, z jeszcze bardziej pretensjonalnym polskim tytułem (oryg. Ricki and the Flash) wycisnęła poważną opowieść o zawiedzionych nadziejach, walce o prawo do wyboru własnej drogi życiowej. Jako Ricki, podstarzała piosenkarka rockowa, potępiana społecznie za wszystko: począwszy od niewłaściwego stroju i stylu życia, a skończywszy na błędach młodości, które wolno popełniać rockmanom, ale nie rockmankom, Meryl Streep obnaża po raz kolejny przepaść, jak dzieli kobiety i mężczyzn w absolutnie każdej grupie społecznej, zawodowej i artystycznej.

Interesującą sceną jest obrazek z pracy Ricky w supermarkecie - sztuczne uśmiechy personelu, wyśrubowane, absurdalne oczekiwania w zestawieniu z nudną, rutynową, kiepsko opłacana pracą. Ciekawy jest także "wątek mieszczański" - znakomicie naświetlony w scenie pierwszej wizyty w domu dawnego męża (Kevin Kline) i jego nowej żony oraz - wprost genialnie - w scenie wesela i jego pretensjonalnych gości, jak i równie pretensjonalnych formułek zaproszeń, menu, drinków i usadzania gości przy stołach. Zważywszy, że standardy te podbijają także polski rynek - przypadków zbuntowanej Ricky może przybywać także u nas.

Pewnym smaczkiem jest rola córki Ricki – Julie – którą powierzono Mamie Gummer, rodzonej córce Meryl Streep. Grała już z matką jako małe dziecko w filmie Zgaga (1986 r.) i Wieczór (2007 r.). Tym razem przekonująco wcieliła się w rolę porzuconej przez męża dziewczyny, zmagającej się z depresją i nieobecnością matki. Warto też zwrócić uwagę na Ricka Springfielda, który dał popis nie tylko swoich muzycznych (za przebój Jessie's Girl z 1981 r. otrzymał Grammy w kategorii dla najlepszego wokalisty rockowego), ale i aktorskich zdolności.

Tego wszystkiego jednak nie wystarczyło na dobry film. Nawet starcie konserwatywnej (pomimo rockowego emploi) Ricky z liberalną rodzinką (mamy cały zestaw: gej, Afroamerykanka, wegańskie dania) nie ożywiło tej fabuły na tyle, aby dało się wyjść poza filmowy banał. Wielka szkoda, bo znalazłoby się tu kilka ciekawych wątków. Gdyby scenarzystka (Cody - autorka skądinąd całkiem inteligentnych historii) podjęła jednoznaczna decyzję, czy tworzy dramat, czy komedię (wybrałabym tę drugą opcję - bo potencjał jest), najpewniej powstałoby całkiem zgrabne kino. Niestety skończyło się na średniaczku, który można co ewentualnie obejrzeć na vod.