poniedziałek, 27 maja 2019

Swietłana Aleksijewicz "Urzeczeni śmiercią"


Pierwsza wydana w języku polskim książka białoruskiej noblistki (Nobel 2015 r.), wydana u nas dopiero w 2001 r., choć w oryginale pojawiła się już w 1993 r. Poruszająca, choć napisana suchym językiem reportażu - autorka oddaje głos rozmówcom, nie komentując, nie cytując własnych pytań. Dla młodych czytelników chyba wiele faktów, zawartych we wspomnieniach bohaterów tych reportaży, okaże się nowością (przypisy tłumacza sugerują, że nawet stosunkowo niedawne wydarzenia - np. pucz w Moskwie z 1991 r - mogą stanowić daleka historię na czytelnika). Pozornie beznamiętny styl książek Aleksijewicz jest jej znakiem rozpoznawczym i chyba po części sprawił, że autorka jest jedna z trzech postaci - obok Ryszarda Kapuścińskiego i Hanny Krall - z "naszej" części Europy, którą się najczęściej wydaje na świecie. Postaci, które opisują świat, którego już nie ma, opisują odchodzące utopie...

Właściwie są to wyznania o samobójstwach, jakie nastąpiły po rozpadzie ZSRR, o powodach targnięcia się na życie mówią samobójcy - jeśli ich odratowano, albo ich najbliżsi, jeżeli nie udało się zapobiec najbardziej tragicznemu protestowi wobec niemożności odnalezienia się w świecie, kiedy runęło imperium i wyparowały mity wielkiej utopii.

Sama Aleksijewicz pisze, że ta książka to "rzecz o tych, którzy skończyli ze sobą, lub próbowali skończyć, bo nie mogli się pogodzić z końcem idei socjalistycznej, o tych, którzy utożsamili się z nią na śmierć i życie, o tych wreszcie, którzy nie znaleźli dość sił, aby pogodzić się z powstającym dopiero światem wartości, nowym spojrzeniem na historię i nową wizję ojczyzny".

Ale nie chodzi tylko o samobójstwa starych komunistów - te jakoś można byłoby zrozumieć w obliczu utraty sensu całego życia, niepotrzebnych ofiar i zmarnowanych lat, utraty wszystkiego, w co wierzyli i czemu poświęcili życie. Ale młodzi ludzie, którzy na zgliszczach imperium nie potrafią nic zbudować, nie widzą dla siebie przyszłości, nie wiedzą jak żyć w normalnym świecie, bo nikt ich tego nie nauczył, a starsze pokolenie obwiniają jedynie za to, że przekazało im we krwi niewolnictwo? Tymczasem starych ludzi pozbawiono wszystkiego - nawet możliwości życia przeszłością. Oni nie potrafią już z siebie zedrzeć starej skóry. To zbyt bolesny zabieg... Wtedy pojawia się myśl o samobójstwie. Jeden z bohaterów mówi: "Nawet Kiriłow w Biesach Dostojewskiego kończy ze sobą, dziwiąc się, że nie wszyscy ludzie kończą samobójstwem". Poza tym życie to przecież tylko to co mieści się między machnięciem skrzydła i łopaty...

Rozmówcy Aleksijewicz błądzą wspomnieniami wokół tego, co przeżyli i tego co tylko im obiecano, a wydawało się tak realne i bliskie. Opisują gorycz, która staje się ich udziałem, kiedy czytają lub słyszą o bezużyteczności swoich przeżyć, a nawet całego życia. Autorka sama przywołuje myśl Warłaama  Szałamowa, że "doświadczenie łagrów nie jest nikomu potrzebne", że "przeżycie łagrowe są potrzebne tylko w łagrze". A przecież sam Szałamow po 18 latach łagrów i więzień pisał właściwie tylko o tych doświadczeniach. Innych nie miał.

Jeden wspomina starego obrońcę Twierdzy Brzeskiej, Timerena Zinatowa, który wielokrotnie przyjeżdżał do Brześcia po wojnie, a za którymś razem po spacerze po legendarnej cytadeli, rzucił się pod pociąg. Po jego śmierci gazety rzuciły się na temat weteranów żyjących w nędzy, osamotnieniu, pozbawionych i chleba i chwały

Bohaterem jednego z reportaży jest bojownik "afganiec" - jeden z tych, którym udało się uniknąć powrotu w cynkowanej trumnie (więcej o jemu podobnych Aleksijewicz napisała w Cynkowych chłopcach). Mieszanina cynizmu i naiwności dziecięcej poraża, kiedy uświadomimy sobie, że podobni mu najemnicy stale walczą na frontach Zakaukazia, Ukrainy i wielu pomniejszych, o których wiadomości z rzadka tylko docierają do wielkich miast, w których toczy się "normalne" życie.

Czy ma racje autorka pisząc, że "my, ludzie socjalizmu, jesteśmy podobni i zarazem niepodobni do innych. Mamy swój język, swoje wyobrażenia o dobru i złu, o grzechach i męczennikach. Jesteśmy podobni i niepodobni do innych, tak jak podobny i niepodobny do pozostałych w tłumie jest człowiek wypuszczony z więzienia, który przesiedział tam wiele lat. Miał własną pryczę, zawsze był obiad, cóż, kasza z kawałkiem ryby, ale była, toczył detale na tokarce albo heblował deski w warsztacie stolarskim. Wiedział, że w oznaczonym czasie dostanie nową fufajkę, czapkę, koszule i gacie. Że przyniosą mu szczoteczkę do zębów, łyżkę. (...) A na wolności trzeba myśleć i odpowiadać za wszystko samemu. Nieprzytulnie mu z nią. Czuje się zakłopotany. Taki niepewny stan psychiczny Erich Fromm określił jako ucieczkę od wolności".

Wśród bohaterów reportażu jest starzec, który w partii był 70 lat i dwudziestolatka, która jest skazona "genem niewolnictwa", a przeżycia wojenne Zakaukazia nie dają jej żyć w Moskie ani żadnym innym miejscu na świecie. Ten pierwszy myśląc o śmierci, poczuł coś wielkiego i wzniosłego, co wcześniej dawała mu tylko myśl o partii - obecnie nieważnej, wykpiwanej, albo co gorsza po prostu nieobecnej. Ta druga szuka ukojenia od ciągłego niepokoju.

Wspomnienia niektórych bohaterów poruszają odrzuceniem spraw codziennych, ale ważnych dla każdego człowieka - czyn budowy imperium kazał im zapomnieć nawet o czułości wobec najbliższych. Jeden z bohaterów opisuje dyskusje o książce Miłość pracowitych pszczół Aleksandry Kołłontaj, która przekonywała, że można tworzyć świat bez czułości Puszkinowskiego "Pamiętam to cudowne mgnienie...". Nawet tak oczywista ludzka, czy biologiczna potrzeba - okazywała się burżuazyjnym przesądem. Kochać można tylko rewolucję, Ojczyznę, partię...

Bohaterowie książki nie znajdą tez ukojenia w muzyce: ich świat zamykał się na przyśpiewkach ludowych, piosenkach pierwszomajowych i oczywiście Międzynarodówce (pieść z czasów Komuny Paryskiej, której przyszło stać się hymnem proletariatu - ciekawe, co na to Eugene Pottier i Pierre Degeyter?). Niektórzy może jeszcze znali Granadę Michaiła Swietłowa z czasów wojny domowej w Hiszpanii? Dla niektórych możliwość spotkania z weteranami tej wojny była prawdziwym zaszczytem, a "powinność internacjonalistyczna" stanowiła tyleż obowiązek, co i marzenie młodych ludzi. Jedna z bohaterek reportażu wspomina, że nad jej łóżkiem wisiał portret Dolores Ibarruri (La Pasionara). Parę lat później jej koledzy marzyli już tylko o udziale w "internacjonalistycznym czynie" na Kubie, a ich wnuki - o udziale w wyprawie do Afganistanu. Jak wspomina: "Łatwo nas było omamić, oszukać".

Koszmarem dla tych ludzi stało się uświadomienie sobie - nierzadko już u schyłku życia - że kaci i ofiary brali się z tych samych ludzi, że ktoś tam na górze wybierał ich, tasował... Niektórzy ocknęli się wcześniej - jak jeden z bohaterów, który nie mógł pojąc, dlaczego wrogiem ludu okrzyczano legendarnego Tuchaczewskiego czy Bucharina. Ci żyli w poczuciu zakłamania i terroru przez długie lata - ale po upadku imperium ani o jotę nie odczuli, że jest łatwiej, lepiej, syciej - pozostali wyrobnikami systemu.

Dramatyczne jest wyznanie matki kilkunastolatka, który popełnia samobójstwo pozostawiając ją w poczuciu, że czegoś nie dostrzegła, ze powinna była coś wcześniej wyczuć i zapobiec. Wiedziała, że czyta tylko to, co smutne, że pisze o śmierci, ale pocieszała się, że sztuka to także komedia, do której kiedyś także dojrzeje. Po śmierci syna zastanawia się "dlaczego u nas komedia nie istnieje?" i sama sobie odpowiada "kochamy ból, kochamy patrzeć na śmierć. W zapamiętaniu, z jakąś genetycznie uwarunkowaną gotowością poświęcamy się, idziemy na poniewierkę."

Niektóre wspomnienia z "radzieckiego chowu" zaskakują prostackim rozróżnieniem: "gitara na ścianie to drobnomieszczaństwo", "ogień - jeśli już - to nie w kominku, ale pionierskim ognisku" i zawsze - jak u Majakowskiego - "śmierć wznioślejsza od życia". Pokolenie wychowane na Opowieści o prawdziwym człowieku Polewoja (autentyczne dzieje lotnika Meresjewa jako niedościgniony wzór dla radzieckiego człowieka).

Młody człowiek, opowiadający o samobójczej śmierci przyjaciela z wojska, pomimo cynicznie oczywistej pracy najemnika, ma świadomość, że zdolnością do permanentnej wojaczki nasiąkał od dziecka w domu rodzinnym. "Tato marzył, żeby rzucić nas pod czołgi. Chciał, abym zgłosił się na ochotnika do Afganistanu. A gdyby mi tam nogi urwało, jak Meresjewowi, jego życie nie byłoby stracone. Czułby się szczęśliwy! Potrafiłby mnie rozstrzelać, gdybym na wojnie złamał żołnierską przysięgę. Kompleks Tarasa Bulby (to z Gogola). Tato nie był człowiekiem, należał do idei. Ale nie udało mu się mnie odpowiednio zaprogramować. Na szczeniacka gotowość zatkania sobą dziury w płocie albo legnięcie brzuchem na minie." Bez współczucia raczej z gniewem kończy: "A tato? To człowiek bezradny, absolutnie nieprzygotowany do starości, ponieważ na starość trzeba po prostu żyć. A on nie wyobraża sobie siebie bez wielkiej idei. Żeby choć kaktusy hodował, albo zbierał pudełka od zapałek! (...) Potrzebny jest mu wróg, przyczajony, zamaskowany. Potrzebna mu jest wojna, inaczej  życie traci sens. Nie ma ofiar! Takiego życia tato nie zna i nie rozumie."
Uzupełnieniem tego gorzkiego opisu jest absurdalna scena wspólnego oglądania telewizji, kiedy na widok japońskiego robota rozbrajającego minę, ojciec bohatera dziwi się "Tak marnowac sprzęt! Cóż to u nas ludzi brakuje?".

Inny bohater dał się jednak uwieść wojnie i wojaczce znacznie skuteczniej. Dziwią go ludzie, którzy oglądają amerykańskie filmy i tylko z nich znają wojne. A przecież wystarczy kupić bilet na samolot - teraz każdy może polecieć nawojnę. Popatrzeć! To dopiero przyjemność! "Tylko tam moge żyć".

Wojna nadal pozostaje punktem odniesienia dla wielu homo sovieticus (sowkom). Groby, kurhany, pomniki, filmu, obrazy, balety - wojna pozbawiała uczuć i unimozliwiała powrót do normalnego życia.

Urzeczeni śmiercią żyją jak u Mereżkowskiego: niby cienie cieni..., a przecież mieli być jak Pawka Korczagin (bohater Jak hartowała się stal Ostrowskiego).

W innym reportażu bohater, historyk twierdzi: "Cofnęliśmy się o jakieś 70 lat" i zaleca lekturę Przeklętych dni Bunina, twierdząc, że wiele fragmentów oddaje znakomicie obraz współczesnego życia. Wspomina dni puczu 19-21 sierpnia 1991 roku, kiedy najpierw wystąpił przeciwko Gorbaczowowi Wiktor Pugo, jego najbliższy współpracownik, który po stłumieniu puczu popełnił samobójstwo. "Przekląwszy cudze mogiły, umieramy, a potem ktoś przeklina nasze...". Wszystko się dzieje według znanego scenariusza. Człowiek się nie zmieni. I bez przymusu systemu człowiek pragnie zniknąć w tłumie, w masie. Zdaje się, że to słowa Orwella. Kiedy człowiek jest w tłumie, choć niewidoczny, czuje się nieśmiertelny. Socjalizm zmuszał człowieka do zajmowania miejsca w historii, do jej tworzenia. Zespalał, łączył poprzez wspólnotę działań, wyznaczał wspólny kierunek dążeń. Wielka idea ujarzmiła chaos... Świeciła z wysokości, nieosiągalna wprawdzie, ale tak było nawet lepiej. Lud czuł się osadzony w historii, uważał, że dokonuje historycznych osiągnięć, że współuczestniczy w czymś wielkim. Czegoś podobnego przedtem mógł doznawać tylko w czasie wojny. I cóż mu teraz dać? Dostatnie życie? Dobra materialne? To nigdy nie stanie się dla nas celem ostatecznym. Jesteśmy ulepieni z innej gliny. Potrzebujemy ideału tragicznego...

Jedna z bohaterek wspomina czasy Chruszczowa, a w szczególności jego słynny referat "O kulcie jednostki i jego następstwach wygłoszony na XX zjeździe KPZR (luty 1956), który jednak nie zmienił zbyt wiele, choć był oznaką odwilży: miał charakter tajny, co prawda poddawał krytyce niektóre zbrodnie okresu stalinowskiego, ale dotyczył przede wszystkim czystek w aparacie partyjnym i w kadrze wojskowej (o prześladowaniu inteligencji i zwykłych obywateli nie było mowy). Ale bohaterka z goryczą mówi o tym, że tu gdzie dzisiaj "Kaszpirowski, szarlatani, chiromanci i przepowiadacze przyszłości" niegdyś zgłebiała biografie wodzów, listy pamiętniki, wspomnienia, fascynowała się życiorysami Dzierżyńskiego, Łunczarskiego, Bucharina.

Jeszcze inna rozmyśla na głos: "Komunizm żyje w naszej podświadomości. Pożądamy romantyzmu i bohaterstwa. Nudzą nas realia, pragmatyczne działania. Ulubiony bohater rosyjskich bajek (Głupi Jasio) nie buduje, nie tworzy, ale siedzi na piecu i czeka na złotą rybkę albo piękną królewnę. Wszyscy pragniemy cudu albo sprawiedliwego władcy. Teraz też." Może dlatego inna bohaterka twierdziła, że "żyć trzeba z takim rozmachem, jak konie biorą przeszkodę. Inaczej to na nic!". I jeszcze "Człowiek powinien mieć cel, wielki cel. Tylko chwast żyje dla siebie, człowiek żyje dla innych. Za moich czasów trwał spór fizyków i liryków - ja wybrałam fizyków! Świat należy do realistów, a nie do marzycieli!"

Długo czytałam tę niegrubą przecież książeczkę. Po każdym reportażu-rozmowie co najmniej jeden dzień ciszy i ściśniętego gardła.