wtorek, 10 lipca 2007


Mieczysław Abramowicz
Każdy przyniósł, co miał najlepszego...

"Historie, które opowiadam, są prawdziwe. Niezależnie od tego, czy zdarzyły się, czy nie." (s. 4). Nie warto zastanawiać się, które z tych opowiadań jest zapisem rzeczywistych wydarzeń, ani który z dokumentów (bo i takie się tu trafiają) miałby zyskać większą moc niż cudem zachowana fotografia. Liczy się tylko historia, za każdym razem poruszająca.

"Idzie człowiek na zbolałych nogach, a ten go szturcha pod żebra karabinem, Żwirki i Wigury idzie, ale teraz to Fliegerhorst się nazywa, do Ceynowy idzie, ale teraz to Leo Schlageterstrabe, i z daleka dom swój widzi."

Dokumenty, paradokumenty, prywatne listy, artykuły, afisze teatralne i fragmenty samej sztuki, pisma urzędowe, notatki służbowe, szczegółowe spisy rzeczy osobistych odebranych Żydom i wreszcie instrukcja obsługi komory gazowej. Czasem przedmioty: mezuza z opowiadania Srebrne cacuszko czy bilet z Biletu do teatru. Wszystko może być pretekstem dla snucia opowieści, przywołania świadectwa nieobecnych, zadumą nad ludzkim okrucieństwem. Żaden z bohaterów - a są wśród nich Polacy, Żydzi, Niemcy i po prostu Gdańszczanie, nie ma pojęcia, że trafił w tryby Wielkiej Historii. Abramowicz po prostu opowiada indywidualne losy zwyczajnych ludzi, nawet nie próbując tworzyć zbiorowego portretu pokolenia.

Ze zwyczajnych codziennych przedmiotów, drobiazgów wyłania się żywy obraz społeczeństwa zamieszkującego przedwojenny Gdańsk. Plastyczne opisy cmentarza na Stolzenbergu, ulic Am Spendhaus czy Breitgasse, ruin pozostałych po przejściu Armii Czerwonej sprawiają, że nawet nieistniejące już fragmenty miasta stają przed oczami. A wśród nich prości ludzie: uczennica gimnazjum, kuśnierz, sprzedawca bożonarodzeniowych choinek. W chwilach próby podejmują zaskakujące decyzje - wbrew własnemu bezpieczeństwu, wbrew instynktowi przetrwania, kierują się dobrem drugiego człowieka, a nie nakazami ideologii. Akty bezprzykładnego, często anonimowego heroizmu, pomoc prześladowanym, obrona przekonań za cenę życia i ocalenie tego, co najbardziej ludzkie: współczucia, dumy, zaufania, przekonania o dobroci drzemiącej w głębi serca.

Urzekające bogactwo języka, mieszanka lingwistyczna i archaizmy przydają realizmu opowieści prostego kuśnierza, bohatera Urodzin Eriki Steinbach (moje ulubione opowiadanie!), wspomnieniom żwawej i inteligentnej starszej pani z Ulicy Sierocej, czy wreszcie pełnej czułości korespondencji dwojga kochanków.

Motyw znoszenia podarunków, poczęstunków, czy umieszczone wprost sformułowanie każdy przyniósł, co miał najlepszego, pięknie i delikatnie wiążą wszystkie opowiadania w jedną całość. Ta subtelna oś nabiera szczególnej wagi, kiedy czytamy o młodym Niemcu, który odwiedzając podczas przepustki rodziców i sąsiadów, obdarowuje ich przedmiotami, których pochodzenia nietrudno się domyślić.

Niezwykła i wzruszająca książka, na długo zapadająca w pamięć.