Ludzie w drelichach koloru ziemi wstają z rowu.
Jest to miejsce pośrednie, martwy punkt, ni wieś, ni miasto.
Dźwigi na horyzoncie chcą skoczyć daleko, ale zegary są przeciw.
Rozrzucone betonowe płyty chłepcą światło zimnymi językami.
Warsztaty samochodowe założono w dawnych stajniach.
Kamienie rzucają cień tak ostry jak kamienie na powierzchni Księżyca.
I takie tereny są coraz większe,
jak grunt kupiony za judaszowe srebrniki,
"garncarzowa rola, żeby tam grzebać obcych".
przeł. Czesław Miłosz