niedziela, 2 listopada 2025

Sylwia Czubkowska "Bóg techy. Jak wielkie firmy technologiczne przejmują władzę nad Polską i światem"

Sylwia Czubkowska podjęła się ambitnego zadania: pokazania, w jaki sposób globalne korporacje technologiczne (Google, Meta/Facebook, Microsoft, Amazon, Apple i im pokrewne) nie tylko dostarczają nam narzędzi codziennego użytku, lecz również – krok po kroku – budują wpływ na politykę, edukację, prawo i życie społeczne. Autorka określa ten proces mianem dominacji technologii, która coraz częściej zaczyna pełnić rolę quasi-boską — stąd tytułowe „bóg techy”, którym oddajemy — nieświadomie — coraz więcej władzy nad sobą.

Książka składa się z reportażowych fragmentów, wywiadów, analiz dokumentów i przykładów z Polski oraz świata. Czubkowska stara się uchwycić mechanizmy: strategie wejścia na rynki, lobbing, relacje z rządami, wpływ na edukację, manipulację danymi, subtelną — ale realną — presję normatywną (ustawodawstwo) oraz zawłaszczanie przestrzeni norm społecznych. Autorka nie ogranicza się do wielkich metropolii — zwraca uwagę na lokalne przypadki w Polsce, gdzie działania big techów mają swoje specyficzne oblicza.

Jednym z konceptów, które pojawiają się w książce, jest cyfrowy kolonializm — widziany jako analogia do historycznego kolonializmu: eksploatacja zasobów (tu: danych, uwagi, informacji), ekspansja na nowe obszary, dominacja kulturowa, podporządkowywanie lokalnych systemów. Autorka zauważa, że Polska i inne kraje europejskie stają się „koloniami cyfrowymi” – oferując dane, użytkowników, infrastruktury, a w zamian otrzymując ograniczony wpływ na kształt platform i algorytmów. W tym kontekście książka ma ambicję stać się ostrzeżeniem — i inspiracją do odzyskania podmiotowości.   

Tematy poruszane w książce doskonale wpisują się w współczesne dyskusje o władzy platform, prywatności, algorytmach i autonomii jednostki. To książka, która przeciwdziała banalizacji — przypomina, że technologia nie jest neutralna, lecz zaprojektowana i eksploatowana.

Wiele analiz dotyczy Polski — relacji między firmami technologicznymi, polityką, instytucjami edukacyjnymi. Dzięki temu nie jesteśmy tylko biernymi odbiorcami globalnych teorii, lecz dostajemy konkrety, odniesienia do realnych zdarzeń i procesów. 

Autorka jako dziennikarka ma doświadczenie w prezentowaniu złożonych tematów w sposób niezwykle przystępny. W „Bóg techach” unika hermetycznego żargonu — nawet gdy omawia zawiłe aspekty prawne czy technologiczne — stara się prowadzić czytelnika krok po kroku. Książka ma charakter hybrydowy: reportersko-popularnonaukowy. Dzięki temu jest przystępna, ale nie spłyca tematu.

Czubkowska nie skupia się tylko na jednym aspekcie — nie ogranicza się do prywatności użytkownika czy cenzury algorytmicznej. Wręcz przeciwnie: analizuje lobbing, legislację, edukację, relacje z administracjami państwowymi, struktury własności, kwestie podatkowe, akumulację kapitału, ekspansję geograficzną. To sprawia, że książka ma zasięg systemowy.

Wreszcie to, co podoba mi się bodaj najbardziej: autorka nie poprzestaje na przedstawianiu diagnoz — w wielu miejscach zachęca do krytycznego myślenia, poszukiwania alternatyw, zwiększenia presji społecznej, regulacji i edukacji obywatelskiej. Dzięki temu „Bóg techy” nie jest tylko alarmem, lecz — choć niebezpośrednio — manifestem.

Drobnym mankamentem jest fakt, że w niektórych fragmentach książka gubi tempo — kiedy autorka wnika w szczegóły prawne, umowy kontraktowe, wzajemne powiązania firm, dokumenty polityczne, bywa, że narracja staje się nieco przytłaczająca dla czytelnika nieobeznanego z tematem. Dla tych, którzy nie mają tła technologicznego, niektóre partie tekstu mogą być wymagające.

Ponadto, choć Czubkowska podejmuje próbę wskazania dróg wyjścia — edukacja, regulacja, większa świadomość — to jednak książka niewiele miejsca poświęca konkretnym, realistycznym strategiom dla obywateli czy instytucji. Czytelnik wychodzi z lektury z poczuciem: „wiem, co jest źle”, ale nie zawsze z jasnym pomysłem, co w praktyce zrobić.

Wreszcie, w niektórych fragmentach narracja zdaje się przesuwać ku uproszczonym opozycjom: technologia = zło, firma = drapieżnik, użytkownik = ofiara. Choć autorka zwykle stara się unikać czarno-białych uproszczeń, momentami można odnieść wrażenie, że konflikty strukturalne zostają zredukowane. W realnym świecie granice między korzystaniem, współtworzeniem i uzależnieniem bywają bardziej rozmyte.   

Biorąc pod uwagę zakres i skomplikowanie omawianych mechanizmów, nie zawsze uda się w publikacji popularyzatorskiej podać pełne dowody lub dotrzeć do wszystkich interesujących dokumentów. Czytelnik może w niektórych momentach żałować braku szerszego aparatu źródłowego — choć to typowe wyzwanie dla literatury non-fiction o tematyce technologicznej. Świat technologii zmienia się bardzo szybko, część przykładów, kontraktów, modeli biznesowych na naszych oczach dezaktualizuje się. Z tego powodu skuteczność diagnoz będzie zależeć od aktualizowania refleksji na temat platform i algorytmów.

Trzeba przyznać, że „Bóg techy” trafiły na rynek w ważnym momencie: gdy Unia Europejska usiłuje wzmocnić regulacje dotyczące platform cyfrowych, gdy coraz więcej krajów debatuje nad suwerennością cyfrową, nad prawem do prywatności, podatkami cyfrowymi, technologicznym protekcjonizmem.

Książka niewątpliwie wzbogaca polską przestrzeń intelektualną: w USA powstało już wiele książek o big techach, ale w Polsce nadal brakowało całościowego, przekrojowego opracowania osadzonego w lokalnej rzeczywistości. W dyskusji publicznej już pojawiają się echa tej publikacji: w mediach technologicznych, w audycjach radiowych i w debatach o wpływie platform. Rozmowy, które prowadzi autorka (np. w TOK FM) pokazują, że temat zaczyna docierać poza krąg entuzjastów technologii, stając się elementem świadomości obywatelskiej.

Jednym z kluczowych, choć paradoksalnie mało widocznych wątków w "Bóg techach" jest wątek infrastruktury technologicznej. To właśnie tutaj widać najpełniej, jak uzyskują one realną władzę strukturalną nad państwami, w tym nad Polską. 

Kiedy mówimy o technologii, większość osób myśli o aplikacjach, serwisach społecznościowych czy telefonach. Tymczasem prawdziwe centrum władzy kryje się poziom niżej — w infrastrukturze: serwerach, centrach danych, kablach światłowodowych, chmurach obliczeniowych, systemach operacyjnych, a nawet protokołach bezpieczeństwa.

Sylwia Czubkowska pokazuje, że Polska – podobnie jak większość krajów regionu – nie zbudowała własnej infrastruktury cyfrowej, lecz korzysta z rozwiązań dostarczanych przez globalne korporacje. Co to oznacza w praktyce? Na przykład to, że dane urzędów i szkół przechowywane są w chmurach amerykańskich firm (np. Google Cloud, Microsoft Azure, AWS). Że administracja używa oprogramowania biurowego, systemów bezpieczeństwa i baz danych zaprojektowanych poza krajem. Wiele krytycznych usług online (np. rejestry, systemy komunikacji, poczta elektroniczna) zależy od serwerów znajdujących się fizycznie w centrach danych kontrolowanych przez prywatne firmy. Innymi słowy, to właśnie tutaj zaczyna się nowy rodzaj kolonializmu cyfrowego – nie przez widoczne aplikacje, lecz przez uzależnienie „pod spodem”.

Autorka opisuje typowy schemat, według którego Big Techy zdobywają kontrolę nad infrastrukturą państw. Pierwszym krokiem jestw ejście przez ofertę „bezpłatną” lub preferencyjną, kiedy firmy oferują rządom lub instytucjom publicznym atrakcyjne warunki: darmową lub bardzo tanią chmurę, wsparcie w cyfryzacji, szybkie wdrożenia. Dla państwa to ogromna oszczędność i PR-owy sukces – „digitalizacja bez kosztów”.

Od tego momentu w zasadzie zaczyna się zależność technologiczna: po kilku latach okazuje się, że wszystkie procedury, dane i nawyki pracowników są związane z jednym ekosystemem. Migracja na inny system jest kosztowna, czasochłonna i ryzykowna – pojawia się więc technologiczny lock-in, czyli zamknięcie w jednym środowisku.

To umożliwia korporacji kontrolę przepływu informacji: nawet jeśli formalnie państwo „posiada” dane, to w praktyce nie kontroluje, gdzie i jak są przetwarzane. Wiele danych znajduje się na serwerach poza granicami kraju. To rodzi pytania o suwerenność, bezpieczeństwo i prywatność obywateli.

Kolejnym etapem jest rozszerzanie wpływu na sektor publiczny i prywatny: kiedy infrastruktura państwowa staje się zależna od jednej firmy, inne instytucje (uczelnie, szkoły, organizacje społeczne) chętniej sięgają po ten sam ekosystem – bo jest „kompatybilny”. Tak powstaje efekt kuli śnieżnej, który wzmacnia monopol.

Domknięciem procesu jest przemiana korporacji w „dostawcę usług publicznych”, kiedy dany big tech zaczyna pełnić funkcje, które tradycyjnie należały do państwa: komunikacja, tożsamość cyfrowa, certyfikacja, archiwizacja, nawet bezpieczeństwo. W niektórych obszarach (np. cyberochrona) korporacje stają się realnymi partnerami rządów – a czasem wręcz ich zastępcami. 

Czubkowska przytacza szereg przykładów, które pokazują, jak ten proces wygląda w Polsce. Najbardziej oczywistym przykłądem są inwestycje Microsoftu i Google w centra danych w Warszawie i okolicach, które są prezentowane jako „sukces rozwojowy”. Autorka zwraca jednak uwagę, że są to inwestycje kontrolowane (big techy zachowują pełną kontrolę nad sprzętem, oprogramowaniem i standardami bezpieczeństwa).

Inny przykład to e-administracja i chmura krajowa: rząd chwali się cyfryzacją urzędów, ale część usług opiera się na licencjach od amerykańskich korporacji. Autorka pokazuje, że to raczej outsourcing suwerenności niż realna cyfrowa niezależność.

Jeszcze inny przykład to powiązanie sektora publicznego z prywatną chmurą obliczeniową – nawet dane szkół, uczelni i instytucji kultury bywają przechowywane na serwerach komercyjnych. Z punktu widzenia prawa europejskiego (np. RODO) to często „szara strefa”: dane obywateli trafiają do systemów, które formalnie nie są w pełni kontrolowane przez krajowe instytucje.

Czubkowska pokazuje, że brak narodowej strategii infrastrukturalnej powoduje, iż Polska nie jest w stanie ani kontrolować przepływu danych, ani wyznaczać własnych standardów technologicznych. Państwo korzysta z gotowych rozwiązań, zamiast inwestować w własne kompetencje i zasoby. 

Ukrytymi, ale fundamentalnymi skutkami tego procesu są:

  • Utrata suwerenności cyfrowej – państwo nie może w pełni zarządzać swoimi danymi, jeśli nie ma wpływu na fizyczne serwery, kod i protokoły.
  • Zależność gospodarcza – lokalne firmy IT muszą dostosowywać się do standardów i certyfikacji narzuconych przez globalnych graczy.
  • Ryzyko polityczne – dostęp do danych lub usług może stać się narzędziem nacisku w relacjach międzynarodowych.
  • Rozmycie odpowiedzialności – gdy dochodzi do wycieku lub awarii, trudno ustalić, kto faktycznie odpowiada: państwo czy dostawca chmury?
  • Centralizacja władzy informacyjnej – Big Techy nie tylko dostarczają infrastrukturę, ale też wiedzą, jak i kiedy państwa z niej korzystają. 

Rozwiązania proponowane przez Czubkowską, które powinny pomóc odzyskać podmiotowość cyfrową to między innymi:

  • Rozwój krajowej chmury rządowej (projekt, który wciąż jest w fazie początkowej) – z jasno określonymi standardami i kontrolą państwa nad danymi.
  • Budowa własnych centrów danych – nawet jeśli mniejsze, to pozwalające na zachowanie kluczowych danych w granicach kraju.
  • Współpraca europejska – np. inicjatywy Gaia-X czy unijne ramy dla suwerenności danych, które mają tworzyć wspólną, europejską infrastrukturę alternatywną wobec amerykańskiej.
  • Wzmocnienie regulacji prawnych – m.in. wymóg lokalizacji danych publicznych na serwerach w UE.
  • Edukacja i świadomość decydentów – aby nie mylić „cyfryzacji” z „oddaniem danych w prywatne ręce”. 

Czubkowska pokazuje, że prawdziwa władza w epoce cyfrowej nie leży w aplikacjach, ale w kablach, serwerach i standardach, które kontrolują przepływ informacji. Państwo, które nie kontroluje swojej infrastruktury, staje się – w sensie cyfrowym – wasalem, nie suwerenem. Autorka nie popada jednak w technofobię — raczej apeluje o świadome zarządzanie zależnością: korzystać z globalnych technologii, ale z zachowaniem kontroli, lokalnego nadzoru i transparentności.