Może trochę zbyt pośpiesznie opowiedziana została ta swoista chłopska saga, ale nawet w tym pośpiechu chwyta za gardło grzęzawisko patologicznych relacji, pełnych bezradności i krzywdy. Dojmujący smutek chwilami okraszony jest absolutnym wprost wyczuleniem na okruchy ciepła, jakie jednak trafiają się w wielu domach.
Małecki wspaniale uchwycił też nasze polskie, chłopskie zakorzenienie, którego nie sposób strząsnąć z siebie wyjazdem do Warszawy, korpoharówką i walką o wyniki sprzedażowe. Scena, w której bohater przekracza swoistą granicę czasoprzestrzeni wyjeżdżając z Warszawy, aby odwiedzić rodziców, albo wracając z domu jest dojmującym doznaniem każdego "słoika". Zagmatwane losy i pełne uwikłania relacje ciążą każdemu pokoleniu i z ulgą zrzucane są potem na dzieci i wnuki. Poczucie dziecinnego osamotnienia i wiecznego niespełnienia cudzych oczekiwań ciąży tym bardziej, im bliżej mieliśmy do złudzenia sukcesu.
Zachwyca mnie także język tej książki, malowniczy, wysmakowany, a jednak niepretensjonalny, bardzo naturalny i oczywisty. Co i rusz trafiamy jednak na baśniowe metafory użyte w nadzwyczaj codziennych sytuacjach:
„Moja mama niesie półtora kilograma słońca w dużej niebieskiej materiałowej torbie w białe pasy […]”.
Spoiwem coraz liczniejszych powieści Małeckiego nie są bohaterowie, ale takie elementy, jak doświadczenie wojny i opowieść rozgrywająca się na wsi, dotycząca wielu pokoleń rodziny. Dzięki temu rozpoznajemy swoisty cykl w powieściach: Dygot, Ślady, Rdza, Nikt nie idzie - scenografia pozostaje prawie stale ta sama.
Saturnin to powieść intymna, osobista – a posłowie nie pozostawia najmniejszych złudzeń w tym zakresie. Ta proza pisana jest emocjami, które przekładają się na niesamowite zaangażowanie czytelnicze. Nie sposób oderwać się od pierwszej do ostatniej strony!
Przepiękną okładkę zaprojektował Paweł Szczepanik.