Przedmiotem tej książki są dawniejsze kresy, gdzie przez stulecia ścierały się między sobą
żywioły polski, niemiecki, ukraiński, rosyjski, białoruski, litewski,
słowacki, madziarski, ziemie zanurzone w niełatwej, poplątanej
historii, przez którą można próbować pojąć złożoną, niekiedy jeszcze
trudniejszą teraźniejszość. Autorka podróżuje do niezwykłych miejsc i niezwykłych ludzi i próbuje opowiedzieć o spotkaniach w sugestywny, wzruszający sposób.
Anne Applebaum nie jest skażona naszymi stereotypami, ani trudnymi doświadczeniami, nie dźwiga ani poczucia winy, ani pogardy, a to chyba uczucia dominujące w relacjach między mieszkańcami kresów i ościennych imperiów. Jest w niej za to mnóstwo zdumienia i niedowierzania.
Podróż zaczyna się w Gdańsku, na trapie stateczku płynącego do Kaliningradu, a kończy się w ukraińskiej Odessie. Historyczka dociera dociera jednak również do przestrzeni symbolicznej: dawnych Prus Wschodnich, Wilna, Ejszyszek, Nowogródka, Mińska, Brześcia, Lwowa, Drohobycza, ukraińskich (dzisiaj) Karpat, Czerniowców, Kamieńca Podolskiego i Kiszyniowa. I na tej przedziwnej rzeczywisto-symbolicznej trasie wszystko jest niezwykłe i zaskakując. Interesująca jest ta anglosaska perspektywa.
Dzięki temu dystansowi autorka obnaża puste wartości i chory sposób myślenia, zwłaszcza wszelkie
kwestie roszczeniowe, które nieustannie ciążą nad myśleniem o kresach. Ludzie mający
pretensje do miast, krain, postaci historycznych i interpretacji wydarzeń w rzeczywistości krzyczą,
że nie potrafią żyć w zgodzie z innymi narodami, nie potrafią poradzić sobie z tymi, którzy mówią innym językiem lub mają inne pochodzenie. Autorka nie wykpiwa tych postaw. Jest po prostu zadziwiona.