Transhumanizm jest fascynujący, więc zawsze chętnie sięgam po książki popularnonaukowe, które z równą śmiałością, jak i naiwnością wskazują możliwe scenariusze rozwoju szczególnego związku świata ludzi i maszyn. Naiwność jest nieuchronna, bo w czasach, kiedy niełatwo jest przewidzieć, co nas czeka w perspektywie 5-10 lat (nawet przy niezłym zasobie wiedzy), przewidywanie przyszłości wykraczającej poza nasze życie można porównać raczej do wróżenia z fusów. Niemniej - fascynującego wróżenia! Jeśli do tego dodać, że Homo deus jest napisany lekko i z wielkim optymizmem, nie sposób sobie odmówić lektury.
Harari z pewnością filtruje treści naukowe - jako pisarz popularyzujący wiedzę nie ma za bardzo wyjścia, co nie zmienia faktu, że bibliografia jest imponująca a w tekście przywołane poważne badania naukowe, ciekawe eksperymenty, przykłady, setki porównań, najciekawsze tezy naukowe i proste tłumaczenia skomplikowanych
zawiłości. Autor zręcznie łączy wątki historyczne, socjologiczne, filozoficzne,
biologiczne, biotechnologiczne i informatyczne. Może jest tego nawet ciut za dużo, przez autor nie uniknął wybiórczego cherry picking pod założoną tezę, ale takie chyba prawo literatury popularno-naukowej.
Wizja przyszłości czasem przybiera nieco bardziej mroczne barwy - np. wtedy, gdy Harari przewiduje, że algorytmy lepiej rozpoznawać będą nasze potrzeby niż najbliżsi nam ludzie, a nawet my sami, co może pozbawić nas
indywidualizmu. W efekcie należy się liczyć z narodzinami "nowej religii" (ideologii?), w
której centrum nie będzie stać bóstwo, ani człowiek,
lecz wielkie zbiory danych. Jeżeli wysokiej inteligencji robotów będzie towarzyszyła większa empatia niż nasza, ludzka- to ja w to wchodzę!
Harari bardzo
rzadko odnosi się do konkretnych rozwiązań i opisów technologicznych. Raczej kreśli najważniejsze problemy i wyzwania, z jakimi przyjdzie się zmierzyć ludziom w nieodległej przyszłości: od rywalizacji o pracę, poprzez niejednoznaczność moralną cybernetycznych implantów i gmerania w genetyce, po digitalizację świadomości. Lekkim rozczarowaniem jest może fakt, że na końcu książki nie wyłania się żadna nowa jakość, a mix przedstawionych przemyśleń pozostaje sałatką bez majonezu.
Jako ekonomistka nie mogę nie skrytykować jednak mielizn logicznych w zakresie rozmyślań gospodarczych autora: nieuprawnione jest stwierdzenie, że globalna gospodarka „przekształciła się z gospodarki
opartej na surowcach, w gospodarkę opartą na wiedzy”. Po pierwsze, rywalizacja o surowce rzadkie nie tylko zaostrza się, ale zaczyna dotyczyć dóbr dawniej uważanych za tanie i powszechnie dostępne (woda, czyste powietrze). Po drugie, nadzwyczajne skróty myślowe typu „W połowie XIX wieku niewielu ludzi było
równie spostrzegawczych jak Marks, dlatego tylko w nielicznych krajach
nastąpiło szybkie uprzemysłowienie”, kompletnie mnie powaliły. Nie jestem antropologiem, ale mocno wątpliwa wydaje mi się także obserwacja, że „przed pojawieniem się globalnej wioski nasza planeta była galaktyką odizolowanych od siebie ludzkich kultur…”. Jak zatem homo sapiens wykończył neandertalczyków? "Międzygalaktycznie"?
Wierzący czytelnicy mogą mieć problem z jednoznacznie lekceważącym podejściem autora do tematów religijnych – jako racjonalistka byłam zadowolona, że oszczędzono mi dylematów moralnych podkręcanych przez takie czy inne związki wyznaniowe. Myślę, że i bez tego kwestie filozoficzne i etyczne związane z transhumanizmem są wystarczająco frapujące. Warto zresztą podkreślić, że najmocniejszą stroną Homo deus jest
wskazanie na potrzebę etycznego namysłu nad obecnym i przyszłym znaczeniem
technologii. Niezwykle ciekawe jest także pytanie, skąd wzięło się przekonanie, że
jednostka ma prawo do dążenia do raju na Ziemi, nieśmiertelności i wiecznego szczęścia – daje ono wgląd w narodziny humanizmu, a zarazem każe ostrożnie sądzić o trwałości ludzkiego prymatu w świecie czystej chemii, fizyki i algorytmów. Wszystko co widzimy dokoła, wskazuje, że nieśmiertelność i wieczne szczęście czekają wyłącznie
najbogatszych. Pozostałych nader łatwo może zastąpić sztuczna
inteligencja, która "nieprzydatnych" (unnecesariat) może zacząć traktować nas
tak, jak my traktujemy zwierzęta...
W świetle tych poglądów trudno nie podzielać obawy, że skoro „zredukowaliśmy umieralność w wyniku głodu, choroby i przemocy: teraz
będziemy zmierzali do tego, by pokonać starość, a nawet samą śmierć.
Wydźwignęliśmy ludzi z koszmarnej udręki: teraz zajmiemy się tym, by dać
im szczęście. Podnieśliśmy ludzkość ponad właściwy zwierzętom poziom
walki o przetrwanie: teraz naszym celem będzie awansowanie ludzi do
poziomu bogów i przekształcenie gatunku homo sapiens w homo deus”. Wystarczająco przerażający jest Bóg, którego człowiek stworzył na swoje podobieństwo. Jeżeli teraz sami awansujemy się na bogów - to może faktycznie lepiej powierzyć przyszłość Ziemi sztucznej inteligencji ;-)