Dawno nie widziałam filmu równie kiepskiego pod względem oryginalności treści, zdolności wzbudzania emocji czy choćby przykuwania uwagi rozwojem wydarzeń. I zarazem dawno nie widziałam filmu, który z taką przyjemnością się ogląda - dosłownie ogląda, bo o przeżyciach nie ma mowy. Genialne obrazy, przepiękne kadry, znakomite światło, które sprawia, że kolory, rysy twarzy, cienie na pustyni czy wnętrza nabierają przepięknej miękkości i delikatności, otulone są przedziwną aurą tajemnicy i wspaniale podkreślają charakter kultury bliskiego wschodu. Autorem zdjęć jest Peter Zeitlinger, którego włączam do kanonu swoich ulubionych twórców.
To oczywiście zbyt mało, żeby stworzyć kino - Królowa pustyni to raczej piękny album, którego jednak nie sposób odłożyć. Warto dodać - pozostając w warstwie czysto wizualnej - genialną robotę Michele Clapton, której kostiumy są wysmakowane, pełne egzotycznego uroku, a zarazem tak współczesne i swobodne, że połowę z nich z przyjemnością widziałabym na dzisiejszych ulicach miast. Praktycznie każdy kostium Nicole Kidman stanowi twórczo przetworzoną wersję ubiorów daleko- lub bliskowschodnich - dostarczając posmaku egzotyki i przygody, nie sprawiają wrażenia kiczu ani przerysowania.
Wszystko poza tym kuleje w tym filmie - Herzog nie radzi sobie z wątkami romansowymi, a prawie 5-letnia Kidman nie przekonuje w roli zakochanej po raz pierwszy w życiu młodziutkiej kobiety. Europocentryczna wizja bliskiego wschodu jest skandalicznie przestarzała, a rola kobiety w "tworzeniu królów" mało przekonywająca. Kompletnie niewiarygodny jest obraz złożoności kobiecej psychiki, który został sprowadzony do dychotomii piękna i wrażliwa, a jednak samodzielna w najtrudniejszych nawet sytuacjach. Jeśli nie rozkochają Cię obrazy - to ten film nie ma sensu.