Na poły oniryczny, na poły realistyczny obraz rzeczywistości, jaki wyłania się z tej powieści, był dla mnie pierwszym kontaktem z historią łódzkiego getta i nierozerwalnie z nim związanej postaci Chaima Rumkowskiego. Narrator snuje opowieść relacjonując proces, który przecież nigdy nie miał miejsca. Świadkami w tym widmowym procesie są ofiary i współpracownicy
Rumkowskiego (w tym Hans Biebow, niemiecki zarządca getta, skazany po wojnie na śmierć). Ale w książce przedstawiono także punkt widzenia pięknej żony Rumkowskiego i Marka, chłopca przygarniętego przez Chaima, a ustami poszczególnych świadków - także opinie nieżyjących już mieszkańców getta, tych, którym udało się przetrwać i niemieckich żołnierzy.
Formalnie książka jest niezwykła i wspaniale wpisuje się w nowatorski sposób pisania
o Holocauście. Całość rozgrywa się na krawędzi majaczenia
i rzeczywistości, co przywodzi na myśl powieść Dawida Grosmana Patrz
pod: Miłość, w której łączy się grozę zagłady z surrealizmem. W Fabryce muchołapek nic nie jest do końca tym, czym się wydaje. Kafkowska atmosfera, balansowanie na granicy urojenia i
rzeczywistości oraz zdrowa dawka autoironii… Pewien charakterystyczny dystans i próba doszukiwania się humoru w niektórych wydarzeniach i postaciach przywołuje skojarzenie filmu Beniniego Życie jest piękne.
W pierwszych wersach powieść sprawia wrażenie rzeczowej i realistycznej. Pisarz powołany na sprawozdawcę procesu (przez diabła wcielającego się raz w Niemca, raz w żyda, zawsze odpychającego i tandetnego: "(...) nieszczęścia dopełniał ciemofioletowy garnitur z plastiku udającego wełnę") ma zwyczajne, codzienne troski - długi, komornika na karku itp. (Tu bodaj po raz pierwszy uruchamia się żartobliwy ton, tak właściwy Bartowi, kiedy bohater uwiedziony zapisami Kabały, rozważa czy nie wspomnieć komornikowi o początku Wielkiego Dzieła, Świetle, Prawdzie i literze "tau", z którymi ma do czynienia w osobie dłużnika).
Konwencję snu rozpoznajemy jednak w powieści dość szybko, kiedy główny bohater, porte-parole autora, wkracza w nieistniejący świat,
w którym czas nie odgrywa żadnej roli. Spotyka siostry Franza
Kafki, Hannę Arendt czy Janusza Korczaka. W rzeczywistości Rumkowski, podobnie jak wielu innych bohaterów Fabryki muchołapek, zginął w Auschwitz w 1944 r.
Ale to nie fakty są ważne w tej powieści - te wszak znane są z licznych badań historycznych. Narrator relacjonujący proces Rumkowskiego, dość szybko zapomina o roli sprawozdawcy i staje się kimś na podobieństwo
demiurga, który swobodnie przemieszcza się między teraźniejszością a
przeszłością, Łodzią przedwojenną, wojenną i współczesną. Próbuje mocą narratorskiej wszechwładzy wyrwać z przeszłości i ocalić, młodą czeską Żydówkę, Dorę (W tej próbie korekty historii Bart jest bardzo tarantinowski!). Zabiera ją w wędrówkę po dzisiejszej
Łodzi, w zamian za co ona oprowadza go po getcie. Czasy i przestrzenie przenikają się również w trakcie samego procesu: akcja toczy się na sali
sądowej, na ulicach miasta, na scenie teatru z szekspirowskim
repertuarem.
W dialogach przewijają się fragmenty z Ryszarda III i Króla Leara, co stanowi proste nawiązanie do wiodącego (obok Holocaustu) tematu powieści - ciężaru sprawowania władzy (autor
przywołuje słowa Saint Justa na procesie Ludwika XVI: "Nie można panować
i być bez winy. Szaleństwo panowania jest zbyt oczywiste", a także Immanuela Kanta, iż "posiadanie władzy nieuchronnie psuje wolny osąd rozsądku"). Główne pytanie dotyczy nierozstrzygniętego nigdy sporu: czy Rumkowski faktycznie był tylko karierowiczem, bezwzględnym
zarządcą upojonym władzą nadaną przez Niemców, tchórzem, który do samego
końca współpracował z hitlerowcami i świadomie wysyłał swoich rodaków
na pewną śmierć?
Przywołane fakty zwykle w jednoznacznie negatywnym świetle stawiają Rumkowskiego, który zdaje się zachowywać całkowitą bierność wobec zdarzeń, jakie rozgrywają się wokół jego osoby. Jedynie w kilku momentach gwałtownie reaguje na słowa świadków, co kłóci się z obrazem stanowczego i bezkompromisowego szefa łódzkiego getta.
Do czego zdolny jest ktoś, w czyje ręce złożono los tysięcy ludzi? Czy
władza w ekstremalnych warunkach musi być władzą absolutną? Czy
strategia mniejszego zła może być usprawiedliwiona, kiedy w grę wchodzi
życie ludzkie?
Wielostronność obserwacji tego, co dzieje się na sali sądowej (umowność
miejsca także nabiera tutaj dodatkowych znaczeń) idzie w parze z
pocztówkowym obrazem Łodzi, po której autor oprowadza Dorę poznaną
podczas procesu. Miasto jest ważnym tematem tej powieści – Bart portretuje Łódź na
przestrzeni niemal wieku, od przedwojnia, przez Litzmannstadt, do dziś.
Nie brak w tych opisach intertekstualności, aluzji
i kulturowych cytatów, które stały się już wizytówką pisarza.
Niezależnie od trudnego tematu i tragedii Holocaustu, Bart nie porzuca ironicznego dystansu do świata i ludzi, a przepyszny język jego powieści zachwyca w najdrobniejszych nawet scenach ("na chwilę znowu poczułem się łodzianinem i aby usunąć kobiecisku zęby jadowe..."; "jeszcze nie zdążyłeś otworzyć ust, a on już mówił, że to nie tak, że nie masz racji...").
Jest w tej książce także niełatwy wątek nierozliczonej nigdy obojętności "lepszych Żydów" wobec tych "gorszych" ze wschodniej części Europy. "(...) my, Żydzi niemieccy, wstydziliśmy się za swoich braci ze Wschodu, a ich chasydzki mistycyzm uważaliśmy za ciemnotę i zacofanie. Chyba sądziliśmy nawet, że sami są trochę winni wegetacji w brudnych miasteczkach, pogromom i gettom ławkowym. I pchaliśmy im przed oczy naszych Einsteinów, kulturę i wstrzemięźliwość religijną."
Jest i bunt zakompleksionych, przyodzianych w bluzy z kapturem: "Nie wiem, jak Pani, ale zagraniczni zawsze nas chwalą za odwagę i inne ładne cechy młodych narodów, a nie potrafią się jakoś dopatrzyć choćby jednej zalety, w które bogate są narody dojrzałe i o wysokiej kulturze". Na co inny bohater - najwyraźniej "wstający z kolan" woła: "Czy Chrystus dopuściłby, abyśmy najpóźniej ze wszystkich dowiedzieli się o jego istnieniu, gdyby nie miał wobec nas planu?". Ale niewielka to pociecha, bo jednak "Świat już katedry stawiał, gdy my palisadą z bierwion mogliśmy się popisać. Gdyby tak wtedy przy Światowidzie pozostać, który nie bez przyczyny na cztery strony świata filował, to bylibyśmy szanowani chociaż za oryginalność".
Ale w książce Barta widać też jawną niezgodę na zapomnienie tych, którzy
cierpieli i tych, którzy zadawali cierpienie. Niektóre postaci
przewijają się między scenami procesu tylko dlatego, że pisarz chce o
nich przypomnieć - jak choćby o Ottli, najmłodszej, ukochanej siostrze
Franza Kafki, u której pisarz spędził ostatnie lata życia, a która w
czasie wojny dla dobra męża (czeskiego katolika) rozwiodła się, aby
uchronić go przed prześladowaniem. W Teresinie zaś "zgłasza się jako
wolontariuszka do opieki nad ponad tysiącem dzieci i na siedem godzin i
czterdzieści pięć minut przyjedzie z nimi do Polski. Tyle czasu zabrało
przeprowadzenie tego transportu przez komory gazowe w Auschwitz." I zaraz potem sarkazm i mrugnięcie okiem do czytelnika, towarzyszące informacji, że Otlla była "głucha na literaturę jak pień".
Andrzej Bart: "Od powieści wymagam atrybutów boskich, czyli tworzenia
osobnego, zdawałoby się niemożliwego, a jednocześnie realnego świata. W
takim świecie pisarz jest więc z pewnego przymusu każdą ze swoich
postaci." Ale Bart zdaje sobie sprawę, że sąd nad Rumkowskim, stanowi
etyczną pułapkę. Zarówno wyrok uniewinniający, jak i skazujący byłby tu
możliwy i jakoś uzasadniony. Autor w jednym z wywiadów opowiada: "Łódzkie getto było na terenie Rzeszy, a więc w miejscu
całkowicie judenfrei. Nie powinno być tam ani jednego Żyda. A jednak to
właśnie getto przetrwało najdłużej i także dzięki Rumkowskiemu ocalały w
nim tysiące ludzi. Trzeba słyszeć tych, którzy do dziś są mu za to
wdzięczni. Wczoraj dostałem list od człowieka, który przeczytał "Fabrykę
muchołapek", a jest jednym z dzieci adoptowanych przez starszyznę getta
z rozkazu Rumkowskiego. Pisze: "Każdego dnia modlę się za niego, bo
mogłem jeszcze tyle przeżyć". Jeśli kiedyś powstanie wersja filmowa
"Fabryki muchołapek", to poproszę Borysa Lankosza, aby powołał tego pana
na świadka obrony".